PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1331}

Podejrzany

Under Suspicion
2000
7,3 18 tys. ocen
7,3 10 1 17517
7,1 16 krytyków
Podejrzany
powrót do forum filmu Podejrzany

Obejrzenie "Podejrzanego" Stephena Hopkinsa nasuwa smutną myśl: dobrze napisane dialogi, napięcie budowane słowem, ripostą, monologiem - w te reguły twórcy Hollywoodu już nie wierzą. Tradycje wypracowane przez Billy'ego Wildera, Ernsta Lubitscha, Sidneya Lumeta i wielu innych mistrzów przestały przynależeć do kina popularnego; tym samym straciły kontakt z widownią i stały się archaiczne.
Film Hopkinsa na pozór stanowi odnowienie tych tradycji. "Podejrzany" trwa 111 minut, akcja obejmuje właściwie tylko jedną, długą rozmowę - między dwójką policjantów śledczych, a podejrzanym. Zarzut: dwukrotny gwałt i morderstwo małoletnich dziewczynek. Oskarżony (Gene Hackman): zamożny adwokat z Puerto Rico; mający problemy z (o wiele) młodszą od siebie żoną. Główny śledczy (Morgan Freeman): niedawno rozwiedziony; kiedyś miał ambicję zostać prawnikiem, obecnie ma poczucie klęski życiowej. Jest jeszcze ów drugi śledczy; młodszy, nieokrzesany - stanowi przeciwwagę dla swego opanowanego szefa.
Problem Hopkinsa: dostał dwie gwiazdy dużego formatu i historię statyczną jak sztuka teatralna. Jak to ugryźć? To oczywiście zależy od tego, co by się chciało uzyskać. Są bowiem tzw. imponderabilia, ale jest też box office. A problem w tym, że tu właśnie wchodzi w grę walka o kasę. Jak spodobać się widzom?
Hasłem naszych czasów jest dynamika wszelkiej maści, należałoby się zatem postarać o maksimum zmienności obrazowej; wyprowadzić akcję w możliwie najwięcej miejsc; wreszcie - postarać się o napięcie montażu i sugestywność dźwiękowego tła. Hopkins - tak się przynajmniej wydaje - wybrał kasę, a zatem przez owe 111 minut dwoi się i troi by uatrakcyjnić jakoś wymianę zdań na linii Freeman-Hackman. Pomysły jego są różne - raz lepsze, raz gorsze; najoryginalniejszy polega chyba na wprowadzeniu postaci w sam środek inscenizowanych retrospekcji: policjant i oskarżony toczą więc dyskusję w wielu miejscach, w otoczeniu głównych osób tego dramatu. Coś jakby połączenie "Rashomona" z "Tam, gdzie rosną poziomki" - względność prawdy plus pomieszanie planów czasowych.
Czy wszystkie te zabiegi pomagają widzowi w emocjonalnym przeżyciu opowiadanej historii? Paradoks polega na tym, że chyba mają działanie dokładnie odwrotne. No bo czy możemy zawierzyć i poddać się akcji, w której atrakcyjność nie wierzy najwyraźniej sam reżyser? Hopkins podciął gałąź na której sam siedział, bo im bardziej stara się ułatwić nam "przełknięcie" scen dialogowych, tym silniejsza staje się podprogowa sugestia: to, co opowiadam, samo w sobie nie jest zbyt ciekawe; muszę więc użyć pary cyrkowych sztuczek, by Ciebie - widzu - utrzymać na sali. Problem tylko w tym, czy takie podejście nie czyni owej dużej litery w "ciebie", jakby zbędną i fałszywą.
Metoda Hopkinsa jest więc nie dość, że irytująca, to jeszcze toporna. Widz chciałby, aby historia mieniła się znaczeniami - Hopkins podaje wszystko na tacy. Widz chce subtelnej gry w kotka i myszkę, oskarżenia są tymczasem formułowane w sposób wulgarnie jednoznaczny. Wszelkie pretensje, jakie zgłaszano pod adresem tego filmu w prasie wydają się zatem być uzasadnione.
Ale - uwaga - nie do końca! Celowo opisałem owe mankamenty, by zwrócić uwagę, że mimo ich obecności, film Hopkinsa ujawnia pewne prawdy - i nie należy obok niego przechodzić obojętnie. Zakończenie filmu jest bardzo zaskakujące i go tutaj nie zdradzę. Dość, że pozwala spojrzeć na cały film w korzystniejszym świetle. Spróbujmy więc wyzbyć się negatywnych emocji i prześledzić fabułę.
Film opowiada o dochodzeniu do prawdy. Jesteśmy w komisariacie, prawda musi byś zatem klarowna i jednoznaczna. Zgwałcił czy nie zgwałcił? Zabił czy nie zabił? Pedofil czy nie pedofil? Oczywiście ta ostatnia kwestia z natury rzeczy wymyka się jednoznacznym osądom - któż znajdzie proste definicje określające seksualność człowieka w kategoriach "czarne" - "białe"? A zatem śledztwo (i reżyser) operować muszą pewnymi kliszami myślowymi. Te klisze są obecnie bardzo modne; mówi się tu na przykład: Czternastoletnia dziewczynka spojrzała na niego jak kobieta. Nie miał prawa wywoływać takiego spojrzenia. Zdanie to (wypowiadane tu przez żonę oskarżonego) traktowane jest przez wszystkich ze śmiertelną powagą, tak jakby stanowiło niepodważalny dowód winy. Czy rzeczywiście stanowi? Oczywiście - nie. Sytuacja przywołana przez żonę mogła mieć (poza wypaczonym) miliony innych sensów. "Kobiece" spojrzenie dziewczynki - taka reakcja może zaistnieć nawet bez żadnej prowokacji ze strony mężczyzny. Tutaj nikogo to nie obchodzi. Patrzyła na niego jak kobieta - znaczy się, zboczeniec.
Podobnie jest z całym filmem: widz ma wątpliwości, czy materiał dowodowy jest wystarczający; śledczy, reżyser i cała reszta wydają się tych wątpliwości nie podzielać. Kto tu jest mądry - widz czy Morgan Freeman? Widz chce widzieć całe skomplikowanie poruszanych w śledztwie kwestii, przesłuchujący zdaje się mieć klapki na oczach. Przesłuchanie trwa i trwa, widz zaczyna już mieć pretensje do samego siebie - czy nie jestem zbyt pobłażliwy? Kto wie - może walka Dobra ze Złem wymaga od Dobra wprowadzenia jasnych, biegunowych rozróżnień?
I wtedy przychodzą dwie sceny kluczowe. Najpierw Hackman przyznaje się, że istotnie podobają mu się młode dziewczyny. I zaraz dodaje: To wyznanie nie czyni ze mnie dewianta! Przyznaję tylko to, do czego reszta mężczyzn przyznać się nie chce! Wstydliwa prawda? Czy raczej nieprawda? Nie to jest w tym momencie istotne - ważne, że w chwilę potem nadchodzi "kluczowy" dowód winy, na widok którego WSZYSCY w tym filmie przestają mieć wątpliwości i mówią z przerażeniem: "Winny." Dowód ten to kilka czarno-białych fotografii. Na zdjęciach: wiele dziewczynek w trakcie zabawy (żadnej perwersji!), wśród jakichś dwudziestu dzieci - także zamordowane później Sue Ellen i Paulina. I znowu: czy nie mogło być tak, że za tymi zdjęciami nie kryje się nic zdrożnego?
W tym momencie czytelnik może posądzić piszącego te słowa o dziecinną łatwowierność. Tym bardziej, że sam Hackman na widok zdjęć blednie i zaczyna przyznawać się do popełnienia dwóch zbrodni. Ostrożnie - i ostatni raz - zapytam jednak: czy to oznacza, że rzeczywiście jest mordercą? Proszę rozważyć: człowiek dwie godziny jest przesłuchiwany i narażony na nieustanne insynuacje w rodzaju nieuchwytnych "kobiecych spojrzeń" i podobnych subtelności, które podawane są w charakterze niepodważalnych dowodów winy. W końcu człowiek ten załamuje się i przyznaje się... Do czego właściwie? Do swoich seksualnych fantazji - któż może u licha wiedzieć, czy w ogóle realizowanych! Wcześniej wspomnieliśmy o pewnych kliszach myślowych - jakże często można o nich słyszeć! Procesy o "molestowanie seksualne", filmy podejmujące ten temat - to wszystko nas powoli osacza. Osaczyło też postać graną przez Hackmana. Do tego stopnia, ze widzi wykonane przez siebie zdjęcie dziecka i mówi: tak, zgwałciłem. Tak, zabiłem. A w domyśle: tak, zrobiłem to - w moich myślach, w moich fantazjach dokonałem tego nieraz...
Śledczy osiągnął swój cel: dotarł do prawdy. Pytanie tylko - do prawdy jakiego rodzaju. Każdy z nas ma pod czaszką swoje prywatne piekło - na dobrą sprawę każdy z nas mógłby zostać poddany podobnemu przesłuchaniu. I każdy w końcu by przegrał. Pamiętać jednak należy, że od piekła prywatnego, do piekła na ziemi droga może i krótka, ale jakaś tam jest. Czy postać Hackmana tą drogę przebyła? Czy wypuścił swoje demony na zewnątrz, czy nadal dusi je w sobie? Czy uratował, a może już stracił duszę? Konkluzja brzmi: nie nam o tym sądzić.
Jedno jest pewne - Hopkins także dotarł do pewnej prawdy. Zakończenie filmu (którego tu nie zdradzę) daje możliwość dwóch wariantów odczytań. Hopknis po raz pierwszy w tym filmie traktuje widza jak równego sobie i daje mu wolność: Widzu, musisz wybrać wariant prawdziwy.
Owe warianty są następujące. Pierwszy: został przedstawiony powyżej, mówi o zaszczuciu i wmówieniu zbrodni tam, gdzie była jedynie do zbrodni skłonność. Drugi ogranicza się do konstatacji: facet (podejrzany) ma wysoko postawionych znajomych, a tacy zawsze spadną na cztery łapy; innymi słowy pieniądze rządzą światem.
Gdzie tu prawda? Pst! Nie powtarzajmy błędu pana śledczego i nie dopowiadajmy do końca tego, co dwuznaczne!

ocenił(a) film na 8

Jestem pod wrażeniem...
...tak szczegółowej analizy. Przed chwilą sam obejrzałem film i podobnie jak ty jestem nim pozytywnie nakręcony mimo..., żeby niczego nie zdradzić,... TAKIEGO zakończenia. Kolejny dowód, że wystarczy odpowiednie wyczucie tematu i chwili, żeby z "klasycznej" formy uzykać nowoczesne, przewrotne rozwiązanie...albo raczej początek rozmyślań. Pozdrawiam i trzymaj tak dalej !