Film oglądałam kilka razy. Za pierwszym i drugim, nie podobał mi sie. To jest jedyny taki film, wobec
którego moja ocena zmieniła sie o 180 stopni. Odczytuję go w kategoriach bardziej nawet
symbolicznych i kulturowych niż dosłownych. Ten film kojarzy mi się, w klimacie, z Piknikiem pod
wiszącą skałą, dla mnie arcydziełem.
Nie wiemy, i nie ma znaczenia, co się stało w jaskiniach. Ważniejsze jest pyanie, co się dzieje z
Adelą w całym tym czasie, gdy przyjeżdża do Indii i w nich przebywa? Począwczy od jej wycieczki
rowerowej aż do wycofania się z obciążających zeznań? Kim jest Pani Moore? Jako kogo traktują ją
znajomi jej Hindusi? Dlaczego umiera, dlaczego jest dla nich taka ważna? I sposób, w jaki dokonuje
się przemiana młdodego Aziza, który z oczarowania i uwielbienia dla kultury angielskiej, spada w
drugą skrajność, odrzucenia wszystkiego co angielskie na rzecz odkrycia swojej prawdziwej
tożsamości. Jest przy tym emocjonalnie niedojrzały, nieco infantylny i dziecięco naiwny (naiwność
Hindusów jest pokazana w tym filmie wielokrotnie). Najbardziej dojrzałym emocjanalnie bohaterem
jest Richard Fielding. Największą zagadką jest dla mnie postać pani Moore, "starej duszy", kogoś,
kto wyrasta ponad swoje czasy, swoją kulturę, płeć i nawet, poza swoją śmiertelność.
Jak dla mnie jest to film, który można ogladać wiele razy, odkrywając kolejne znaczenia, warstwy.
„Podróż do Indii” miała wszelkie predyspozycje ku temu by stać się godną spadkobierczynią nakręconego parę lat wcześniej genialnego australijskiego „Pikniku pod wiszącą skałą” – ociekającego metafizyką, atmosferą grozy i tajemnicy w najlepszym stylu. I sekwencje w jaskiniach rzeczywiście dają przedsmak tego – niedopowiedzenie i psychologiczne niuanse w relacjach bohaterów, ukazanie przyciągającej i niebezpiecznej, zarazem, siły przyrody i skontrastowanie tego z barokowym folklorem indyjskim i feerią barw, umiejętne budowanie nastroju za pomocą zdjęć i muzyki. Ale czar brutalnie pryska, gdy akcja przenosi się do dusznej sali sądowej, a i sceny sprzed kulminacyjnej wyprawy do jaskiń jawią się jako realistyczne wstawki z Indii międzywojnia pod kolonialnym butem brytyjskiego Imperium. Pobudki zapewne były szlachetne i zacne, ale to jak przedstawiono Hindusów w tym filmie woła o pomstę do nieba. A nad niemożebnie złą, skandaliczną wręcz, rolą doktora Aziza w wykonaniu Victora Banerjee szkoda mi czasu się pastwić. Powiem tylko – to przykład tego jak NIE powinno się grać:)
Film ciągnie się niczym krówka mordoklejka, a żaden z bohaterów nie fascynuje, nie przyciąga, nie zapada w pamięć. Wszyscy są jacyś tacy rozmemłani, wręcz papierowi – kiepsko się prezentuje ta angielska flegma w tropikach. Chemii między bohaterami ni widu, ni słychu, a Judy Davis broni się tylko dzięki wrodzonemu talentowi i charyzmie.