Obraz niezwykle poruszający i wieloaspektowy. Widziałam go dwa razy, ale myślę, że nie dostrzegłam jeszcze wielu fascynujących szczegółów i odwołań. Za pierwszym razem tylko mnie zszokował i pomyślałam po prostu: "Hm, niezły film", ale dopiero później (drugi raz obejrzałam przez przypadek) odkryłam, jak wiele wcześniej mi umknęło. Chociażby SPOILER!!! scena, a w której ktoś pyta Williama, czemu dręczy Jima. Chłopak odpowiada, że miał kiedyś takiego kolegę: słabego, introwertycznego, i że takich ludzi trzeba się pozbywać. W rzeczywistości mówił o sobie w prawdziwym życiu, gdzie ledwo wychodził z pokoju, schowanego przed światem przez wiecznie zasunięte rolety. Wcześniej William chciał się zniszczyć poprzez samookaleczenia, ale rodzice się zorientowali, a że zależało mu na miłości matki, musiał znaleźć jakiś inny sposób na unicestwienie tego, czego w sobie nienawidził. Jima odczytał jako uosobienie wszystkich swoich spaczeń, więc widocznie zabijając jego chciał usunąć je z siebie. Nieprawdopodobny film. I jeszcze ten Aaron Johnson - nigdy nie widziałam aktora, który grałby tak lekko i naturalnie, i to każdą rolę. Facet będzie legendą.
Porównanie do "Sali samobójców"? "Chatroom" porusza więcej problemów, choć polski film broni się efektami wizualnymi. Mimo to produkcja zagraniczna wypada w moim uznaniu dużo lepiej, bo potrafi skupić uwagę widza na kilku watkach, wciąż utrzymując główny na pierwszym planie, ale nie zasłaniając nim reszty. Oglądanie go to jak coraz dokładniejsze poznawanie człowieka. Może jestem pokręcona, ale zwyczajnie wolę tak bardzo... intymne obrazy.