Jako fan Miyazakiego nie mogłem się doczekać i ściągnąłem wersję CAM - jednak wyjątkowo całkiem znośną. Nie żałuję, gdyż nie przeszkodziło to za bardzo w odbiorze filmu.
Jest to ewidentnie film Miyazakiego, a jednak inny od pozostałych. Po raz kolejny ów kultowy twórca sięga po charakterystyczne dla niego motywy: dzieci - a zwłaszcza małe dziewczynki - jako główni bohaterowie, przenikanie się świata realnego z magicznym, dynamiczny bohater drugoplanowy, aż wreszcie antropomorfizacja.
Jednak tym razem, główni bohaterowie są najmłodsi z dotychczasowych - mają po 5 lat. I chociaż film jest oczywiście b. dobry - pod względem realizacji, reżyserii naturalnie nie można nic zarzucić - to, niestety dla dorosłych fanów, to jest film przede wszystkim dla dzieci. Zresztą, już od najwcześniejszych zapowowiedzi było wiadomo, że to nie będzie nic na modłę "Księżniczki Mononoke" czy "Nausicii z Doliny Wiatru".
Oczywiście, Miyazaki jest znany z tego, że tworzy filmy dla dzieci, które zachwycają wszystkich - jak choćby sztandarowe "Mój sąsiad Totoro" czy oskarowe "Spirited Away". Z lekką przykrością jednak stwierdzam, że reżyser sam sobie postawił poprzeczkę bardzo wysoko i tym filmem jej nie przeskoczył - bo choć jest on filmem bardzo dobrym, to jednak w porównaniu do pozostałych filmów twgo twórcy, wypada nieco słabiej. Brak w nim czegoś, od czego przysłowiowo "opadłaby szczęka". A kiedy po raz pierwszy poznałem tego reżysera, to moja szczęka dość często szurała po podłodze - cóż, być może jestem rozpieszczonym kinomanem, bo złych filmów nie oglądam :).
Film charakteryzuje ta sama kreska, ale "wodniste" kolory - co wypada na korzyść filmu. Bardzo ładny, wpadający w ucho, jest też motyw przewodni filmu (niestety, wersja, którą oglądałem, miała kiepski dźwięk, więc się wstrzymam z oceną muzyki). Postaci są ciekawe, ale niezbyt skomplikowane. Interesująca jest zwłaszcza postać Fujimoto - człowieka, kochanka bogini morza, który z tajemniczych powodów wybrał życie czarownika w pidżamie i pelerynie - która niestety nie została maksymalnie rozwinięta.
Z ekranu bije też i ciepło, i ten blask "niewinnego uczucia", bądż platonicznej miłości - jednakże nie tak mocno (no cóż, z drugiej strony, mają dopiero 5 lat), jak choćby w "Spirited Away" czy "Lapucie".
Wprawny widz dostrzeże pararelność tego filmu względem "Mojego sąsiada Totoro". Mamy tu obecne niemal wszystkie te motywy, które wymieniłem na początku. Słabszym punktem jest tu magia - o ile w Totoro manifestowała się ona poprzez piękne, symboliczne sceny przy udziale fenomenalnej muzyki (niedocenionej, zresztą) - w "Ponyo" magia nie sprawia takiego wrażenia. Owszem, jest widowiskowa i oryginalna, ale... Brak tego czegoś, jakiejś romantycznej nutki, czegoś, co by ją czyniło naprawdę urzekającą.
Nie chcę być źle zrozumiany. Film z pewnością nikogo nie znudzi, a już na pewno nikt nie nazwie go złym filmem! Gdyby to był film kogoś innego, możnaby go nazwać cudownym debiutem. Ale po twórcy rangi Miyazakiego możnaby się spodziewac troszeczkę więcej. Być może jestem niesprawiedliwy w swojej ocenie, ale to dlatego, że nie traktuję Mistrza jako wysokiej jakości rzemieślnika, tylko jak geniusza.
Moim zdaniem, Miyazaki - przy swoim niesamowitym talencie - powinien brać się za poważniejsze projekty. Trzeba oddać mu honor, że z dobrego scenariusza uczynił wyśmienity film - nawet rewelacyjny, jeśli weźmiemy pod uwagę docelową widownię. Niestety, wiem, że On sam woli robić filmy dla dzieci - w którymś z wywiadów powiedział, że uważa to za swoją misję, iż od tego, co pokażemy dzieciom, zależy kształt ich duszy, czy coś takiego (może coś przekręciłem, przepraszam).
Trochę szkoda, bo gdyby powstał drugi film tej rangi, co "Księżniczka Mononoke" lub choćby "Spirited Away", a nawet niewiele odstającego od tej dwójki "Ruchomego Zamku Hauru", byłbym wniebowzięty, podobnie jak każdy dojrzały, ale wciąż wrażliwy na piękno kinoman.