Cóż, zachęcona Oscarem dla JL, postanowiłam film obejrzeć.
Ot, zwykły symboliczny film, włożony w ramy romantycznego związku komedii z dramatem.
Jest to dobra alegoria neurotyczno depresyjnych USA, gdzie ludzie masowo łykają psychotropy. Pewnie oscarowe jury również łyka prochy i kiwają głowami "tak tak, ja też wiem, jak to jest łykać Xanax". Ujęte w lekkie ramy takie tematy nie zawsze spełniają pokładane w nich oczekiwania. Że co, że zobaczę film i przestanę łykać prochy? Że wezmę się za siebie? To jest za piękne, żeby było prawdziwe. Historia z lekiem Prozac na przykład od samego początku niosła ze sobą kontrowersje. Bo zbyt słabi ludzie zaczęli je łykać i stali się na tyle silni i na tyle ów lek pomieszał im w głowach, że mieli siłę wstać i targnąć się na własne życie. Lekarze w Stanach dostają pieniądze od pacjenta (czytaj: od sztuki), więc starają się jak najszybciej takiego delikwenta oblecieć. A co znaczy oblecieć? Rach ciach 15 minut, depresja? Xanax. Należy zauważyć, że ów lekarz ma czas na przeprowadzenie sesji z pacjentem, gdyż tam ludzie zapisywani się co 45 minut. Ale po co, skoro pacjent przychodzi po lek, bo lek zna i po prostu NIE CHCE MU SIĘ walczyć o swoje życie w inny sposób? Ktoś temu pacjentowi powiedział, że leki są dobre, więc zaczął je brać, a teraz już nie ma odwrotu. Jeśli nie wierzycie, że z uzależnienia od SSRI (inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, inaczej antydepresanty) jest NIESPOTYKANIE trudno się wygrzebać, porozmawiajcie z kimś, kto to świństwo brał. Dlatego nie wydaje mi się, że ten film jest dobry, bo za szybko i za pięknie się kończy.