Mówię to bez przesady, gdyż taka jest smutna prawda na temat tego anty-filmu. Shit, knot, dno, szmira, odpad z Czarnobyla (można by jeszcze długo wymieniać tego typu określenia).
Sprawdza się tylko jako pomoc dydaktyczna podczas wykładów na temat: "jak nie należy kręcić filmów".
I niech Was nie zmyli rok produkcji, który mógłby sugerować, że zobaczymy w tym filmie coś widowiskowego. Efekty specjalne (chociaż to stwierdzenie jest grubo na wyrost) są na tak żenująco niskim poziomie, że aż dziwne, że ktoś u progu XXI wieku zdecydował się coś takiego pokazać światu. Nad poziomem aktorstwa lepiej spuścić zasłonę milczenia – filmy amatorskie niejednokrotnie prezentują w tej dziedzinie o wiele wyższy poziom.
Krytykowany (skądinąd słusznie) na wszelkie sposoby i ze wszystkich storn "Megalodon" to przy "Yonggarym" klasa.
Mówiąc któtko: oba filmy omijać jak najszerszym łukiem.