Jestem bardzo tolerancyjny wobec komedii romantycznych i chętnie na nie chodzę - przekonałem się, że potrafią być przezabawne i jednocześnie autentycznie wzruszające (obydwie pary Ryan-Hanks, Cztery wesela..., My Best Friend's Wedding); ale ostatnio obrywam mocno - na Notting Hill czułem się jak torturowany (gdyby nie Rhys Ifans uciekłbym with warp speed), a teraz kolejny anty-rodzynek...
Nudny, usypiający i potwornie nieśmieszny (jedynie pierwsza scena jest zabawna - Lopez jak Cage w SnakeEyes - jedno ujęcie ;) film. Na szczęście było ostatnio parę całkiem amiable & watchable romantycznych komedii młodzieżowych (She's All That, Down To You), więc mogę sobie obejrzeć te dwie+cztery dla poprawienia humoru. :)
P.S. Nie mogę wyjść z podziwu - jak to jest możliwe, że przez całą drugą połowę filmu nie było jednej chociaż zabawnej sceny? :I