Film dość dobrze nakręcony, ale scenariusz pisany na oklep przy pełnym galopie, stąd i fabuła mizerna, a postać szeryfa Coopera wręcz absurdalna.. Wymaga on od sędziego Fentona uczciwego i sprawiedliwego procesu dla młodych bydłokradów, po czym wsiada na konia i wyrusza do Red Creek, gdzie dokonuje tam samosądu na ludziach kapitana Wilsona?! Dopiero po ich zamordowaniu chce oddać sędziemu swoją gwiazdę szeryfa, przy czym po raz kolejny tchnięty "Bożym miłosierdziem", domaga się uniewinnienia starego Jenkinsa.. Wtf?? Naprawdę dziwny tok myślenia mieli ludzie w latach 60tych.. lub brali mocny towar