Widać jak na dłoni, jak temat Powstania Warszawskiego nas Polaków wciąż dzieli. Ten film także, również tu, na tym portalu. To nie dziwi, bilans tamtego zrywu jest straszliwy i to w wielu wymiarach. Militarnie - potworna klęska, politycznie - czarna, a może właściwie czerwona rozpacz, infrastrukturalnie - niewiarygodna hekatomba, ludnościowo - masowe ludobójstwo. Żaden zakładany cel powstańczego zrywu nie został osiągnięty, właściwie nie całkiem sczezł jedynie polski duch, choć i to temat do dyskusji. Cała reszta została przegrana i bezpowrotnie utracona. To wszystko niestety prawda i histeryczne piski świeżo wyhodowanych hurrapatriotów mające zagłuszyć niewygodne fakty tego nie zmienią.
Tylko że to nie jest film o tym. Ten film nie jest kijem wkładanym w koło polskiej historii, to nie kolejny materiał do rozdrapywania narodowych ran, aby nie zarosły błoną podłości. To raczej bardzo prosta historia, przynajmniej tak ją postrzegam, zaś w warstwie formalnej próba wykreowania czegoś pośredniego między dokumentem a fabułą, ale w nowy, dotychczas jeszcze nie przećwiczony sposób. Próba zapewne nie zawsze idealna, a jednak bez wątpienia godna naszej uwagi.
Wiele głosów skupia się tu na niezbyt fortunnym ufabularyzowaniu dialogów (bo de facto tylko one są wątłą fastrygą mającą łączyć wiele luźnych, niekoniecznie spójnych ujęć dokumentalnych w jakąś sensowną całość). Ta próba rzeczywiście nie jest doskonała i czasami wydaje się zbędna, jednak nie jest aż tak kiepska jak się to wielokrotnie sugeruje. Być może dlatego, że podziw dla pracy realizatorów, którzy te stare kroniki odnaleźli, pocięli, odrestaurowali, pokolorowali, zmontowali, udźwiękowili itd. musi być proporcjonalnie niezwykły. W warstwie obrazu i przywracania go naszej zbiorowej podświadomości jest to niewątpliwie majstersztyk. Wspaniała praca, która wg mnie unieważnia pewne potknięcia w zakresie dialogów dwójki głównych bohaterów. Już bardziej mi przeszkadzało, że ten film nie jest odrobinę dłuższy, choćby o te piętnaście minut, bo im bliżej końca, tym "Powstanie" wydawało mi się ciekawsze...
Jest w nim kilka ujęć (celowo nie chcę ich tu wymieniać) naprawdę mistrzowskich, scen niemal nieprawdopodobnych, właściwie fabularnych, szczególnie pod koniec właśnie i w samym finale, który dla każdego czującego Polaka musi być bolesny. Nie dziwię się specjalnie, że redaktor Raczek zamknął się po seansie w samochodzie i płakał, mogę to łatwo zrozumieć.
Wydaje mi się (i dlatego żałuję, że taki obraz mógł powstać dopiero teraz), że szczególnie cenne i wartościowe może być "Powstanie Warszawskie" dla wszystkich, którzy jeszcze tamte wydarzenia noszą w sobie. Nie zostało ich wielu, a przecież to film właśnie o nich. Ci, którzy rozpoznali się na tych starych kadrach, musieli przeżyć coś niesamowitego, odbywając jeszcze raz podróż do przeszłości, która zapewne zapisała się w nich nie dającym się wymazać wspomnieniem, często najważniejszym w życiu, jak wielu z nich przyznaje w wywiadach.
To o tyle ważne, że "Powstanie" stanowi jednak coś więcej niż tylko ciąg posklejanych ze sobą kadrów z powidokami Warszawy, której już nie ma.
To tylko jeden z powodów, dla których warto się w ten świat zanurzyć. A powracając do polskiej dyskusji i zmagań z przeszłością - ja podczas seansu nie czułem się manipulowany, nie miałem wrażenia, że usiłuje się mnie przekonać do czegoś, w co nie mógłbym uwierzyć, mając jakieś pojęcie o historii, nie byłem wrabiany w żadną podejrzaną martyrologię, za którą czai się czyjś interes. Nic z tych rzeczy. Zwykłe powstanie zwykłych ludzi? Może i tak. Dobrze było się wśród nich na tę krótką chwilę znaleźć, żeby spróbować lepiej ich zrozumieć.
A szkoły niech pójdą, jeśli takie będą decyzje góry czy dyrekcji - w końcu ciągało się już dzieciaki na rzeczy bez porównania gorsze, płytsze i mniej istotne.
cenna opinia, jednak nie zakłada jednej bardzo ważnej sprawy - "hurrapatrioci" czczą poległych Powstańców, których walka była bohaterska i była w imię najwyższej wartości, jaką jest wolność. Nikt nie czci,a wręcz gani, tych którzy o PW decydowali, tych którzy wysłali tych bohaterów na śmierć, tych którzy kazali im ginąć i tu zaczyna się bardzo ciekawy wątek AK i NSZ - warto się zastanowić jak do tego doszło,że w czasie gdy Warszawa ginęła, NSZ wycofywały swoje wojska z Polski (dążąc do połączenia z Andersem)
Poruszyłeś trzy wątki, więc odniosę się do nich po kolei.
1) Wydaje mi się, że Powstańców czczą dziś nie tylko najbardziej radykalne ugrupowania patriotyczne (i pseudopatriotyczne), ale zdecydowana większość Polaków. Co nie powinno przeszkadzać w rzetelnej ocenie Powstania, a szczególnie jego krótko- i długotrwałych skutków. Podziw dla szeregowych żołnierzy tej walki i ludności cywilnej stolicy nie ma tu nic do rzeczy i z niczym nie stoi w sprzeczności. Powinniśmy zachować racjonalny osąd spraw.
2) Decydenci Powstania (Londyn i najwyższe dowództwo AK) to zupełnie inna rzecz, zgadzam się. Ich ocena, zwłaszcza że to głównie osąd historyczny, może być już dziś znacznie bardziej obiektywna i wg mnie właśnie z tego powodu zasłużenie surowa.
3) Sprawa NSZ... Szczerze pisząc, podane przez Ciebie informacje są dla mnie zaskakujące. Nie znam tego odprysku historii NSZ, a w świetle posiadanej przeze mnie wiedzy nie mogę się zgodzić z tezą, że oddziały NSZ w trakcie Powstania przegrupowały swoje oddziały na Zachód. Być może w błąd wprowadziły Cię główne plany operacyjne i strategiczne NSZ, które rzeczywiście od początku zakładały kategorycznie przeznaczenie niemal całych sił organizacji dla osiągnięcia linii Odra-Nysa Łużycka. Cytuję za „O co walczą Narodowe Siły Zbrojne?”: „Jedyną i niezawodną drogą urzeczywistnienia jest nasz własny MARSZ NA ZACHÓD - marsz Polskiej Armii, zorganizowanej w kraju w wyniku powstania. Przez to uderzenie, wyzyskujące moment załamania się Niemiec wskutek inwazji Sprzymierzonych, musimy sami zdobyć i obsadzić granice Odry i Nysy. W ten sposób stworzymy fakty dokonane, stając się rzeczywistymi panami należnych nam ziem i obejmując dla ich zabezpieczenia zbrojną straż nad Odrą i Nysą”. Przy czym dodać należy, że granica wschodnia pozostawała poza wszelką dyskusją – obowiązywać miała linia traktatu ryskiego. Warto też pamiętać, że w maju 1944 r. na tle umowy scaleniowej z AK doszło do rozłamu na dwie odrębne, ale używające tej samej nazwy organizacje: NSZ-AK i NSZ-ZJ, co też nie ułatwia orientacji w temacie. Wracając jednak do sedna – owszem, polityczne kierownictwo NSZ w obu odłamach od początku krytykowało, nieraz bardzo zdecydowanie, Powstanie Warszawskie jako koncepcję bez żadnych szans na zwycięstwo, jednak w momencie jego wybuchu wszystkie oddziały NSZ, jakie udało się sformować, i wszyscy pojedynczy żołnierze NSZ, którzy znaleźli się w jego zasięgu, wzięli w nim udział. Do najbardziej znanych zwartych jednostek NSZ, które zapisały się w dziejach Powstania należą Grupa KOŁO, Zgrupowanie CHROBRY II, Pułk im. gen. W. Sikorskiego i Pułk im. gen. J. H. Dąbrowskiego. I szereg innych, mniejszych.
Dlatego powtórzę: o przegrupowaniu oddziałów NSZ w okresie walk w Warszawie z myślą o niewykonalnym połączeniu z Korpusem Andersa (który zresztą negatywną ocenę Powstania podzielał) nic mi nie wiadomo.
Zaczynając od końca - najpewniej źle się wyraziłem, bo mogłeś to zrozumieć jako zarzut w stosunku do NSZ, że wycofywały swoje wojska w celu uniknięcia walki w PW,a wiadomo przecież, że tak nie było - co zresztą zaświadczone jest wspomnianym przez Ciebie udziałem żołnierzy NSZ w PW (choć faktycznie było ich stosunkowo niewielu). Z kolei przykładem na potwierdzenie tego o czym ja piszę jest Brygada Świętokrzyska, czyli ok. 1000 (a ostatecznie 1500) świetnie wyszkolonych żołnierzy NZS-ZJ, którzy miesiąc przed wybuchem PW byli w Kielcach, czyli ok. 150 km od Warszawy, a jednak wybrali przeciwną drogę (takich na pewno było więcej) i oczywiście kością niezgody wg mnie i mojego rozumowania było jednak podejście AK i umówmy się poddańczego NSZ-AK do ZSRR - jak pokazał casus Powstania całkowicie niezgodny z rzeczywistością i maksymalnie naiwny.
Co do reszty - ja się z Tobą zgadzam, masz sto procent racji, ale tu znów kolejne ale - tak rozumują ludzie inteligentni, a tych jak wiadomo...jest po prostu zdecydowanie mniej. I tak z jednej strony dla wielu ludzi krytykowanie decyzji o PW = krytykowanie samych powstańców, z drugiej zaś tacy, którzy rzeczywiście krytykują i wyśmiewają powstańców, twierdząc, że to oni są odpowiedzialni za zagładę miasta. To jest typowo polskie - jak zaczęło się PW, to mieszkańcy pomagali budować barykady, przynosili co mieli, gdy się skończyło duża ich ilość opluwała powstańców.
O co mi dokładnie chodzi? Mianowicie chodzi o to, że krytykować PW trzeba bardzo ostrożnie, bo Polacy to królowie uproszczeń i skrótów - krytyka PW może się obrócić w niesłuszną krytykę tych wspaniałych, odważnych młodych ludzi, którzy w moim przekonaniu mocno przyczynili się do tego, że dziś (po wielu trudach) żyję w wolnej Polsce.
Rzeczywiście, jest casus Brygady Świętokrzyskiej, ale przecież ona została sformowana dopiero 11 sierpnia 1944 r. Na dodatek jest to wyjątek dość nieprzyjemny, bo obarczony - jednak - przykładami wymuszonej sytuacją współpracy z Niemcami (w tym pomocą z ich strony), a także - niestety - potwierdzonymi w dokumentach przypadkami współpracy z Gestapo i SS. Oczywiście, sytuacyjną kolaborację całej brygady z Niemcami wymusiła właśnie realizacja koncepcji marszu na Zachód, o której wspomniałeś, sformułowana przez Komendę Główną NSZ na skutek zmiany w postrzeganiu wroga nr 1, którym w pewnym momencie stała się Rosja Sowiecka. Jednak faktycznie - brygadzie manewrującej miedzy Niemcami a Sowietami udało się dotrzeć aż do Czech, co było sporym sukcesem taktyczno-organizacyjnym. Wydaje mi się jednak, że ona do walczącej Warszawy nie miałaby żadnych szans się przebić, nawet gdyby otrzymała taki rozkaz.
Co do krytyki PW - myślę, że oprócz pewnego rodzaju ostrożności w formułowaniu prostych sądów przydaje się rzetelna wiedza, intelektualna powściągliwość i chłód głów, a o to ostatnie w tej kwestii jest szczególnie trudno. Może dlatego, że warszawska rzeź zaciążyła w sposób bezpośredni na naszej historii. To jednak zbiorowa trauma, która wciąż trwa.
Ten mit o współpracy Brygady Świętokrzyskiej z Niemcami, a już w szczególności z Gestapo i SS jest po prostu smutny. Idąc tym torem możemy mówić o współpracy AK z Sowietami (czego akurat nikt negatywnie, nie wiedzieć czemu, nie odbiera). I rzeczywiście w tym drugim przypadku możemy mówić o pełnej WSPÓŁPRACY, gdzie żołnierze AK krwawili i wywoływali represje na cywilnych Polakach, żeby pomóc Armii Czerwonej. W drugim natomiast mam do czynienia z ewidentnym wykorzystaniem Niemców do swoich celów, bez jakiegokolwiek pomagania im. Odpowiadając na zarzut, który się może pojawić. Wiem, że z Niemcami byliśmy w stanie wojny, natomiast z Armią Czerwoną nie, do tego byli to sojusznicy naszych sojuszników. Prawda jest natomiast taka, że ani jedni, ani drudzy w żaden sposób nie ukrywali swojej wrogości do nas i swoim planów wobec naszej Ojczyzny. Nie ma się co oszukiwać, dowództwo NSZ wykazało o wiele większą dalekowzroczność niż dowództwo AK. Szczerze mówić to gen. Bora-Komorowskiego powinno się prześwietlić pod względem szpiegostwa lub głupoty.
Przykro mi, ale wymuszone trudnym położeniem zaawansowane kontakty BŚ z Niemcami to nie jest mit i nie jest to taka krystaliczna sprawa. Niemieckim oficerem łącznikowym w sztabie brygady od stycznia 1945 r. był przez jakiś czas były szef Gestapo dystryktu Radom Haupsturmfuhrer Paul Fuchs. Posiadał on prawdopodobnie już od jesieni 1944 r. stały kontakt z brygadą za pośrednictwem Huberta Jury pseud. "Tom". Cytuję za "Droga do Wolności" - Rafał Sierchuła, IPN Poznań:
"W Kaubitz dołączyła do Brygady Grupa AS (Akcji Specjalnej) z okręgu kieleckiego. W tym samym czasie dołączył także oddział kapitana „Toma”. Była to zagadkowa postać – za współpracę z Niemcami skazany na śmierć przez sąd NSZ, przeżył dwie próby wykonania tego wyroku. Z racji kontaktów z Niemcami podjął się pośredniczenia w rozmowach między dowództwem Brygady a Niemcami. Spotkanie takie odbyło się 28 stycznia w miejscu postoju Brygady. Oficerowie niemieccy interesowali się przemarszem Brygady, reprezentanci Brygady wyjaśnili, iż celem marszu jest zachowanie sił do przyszłej walki Zachodu z komunizmem. Po wysłuchaniu oświadczenia oficerowie niemieccy poinformowali brygadowców o konieczności konsultacji ze swoim dowództwem i dalszych kontaktach w trakcie przemarszu. W związku z silnie umocnioną obroną linii Śląska, Brygada uzyskała pozwolenie od władz niemieckich na przemieszczenie się na teren Czechosłowacji".
Brygada starała się więc wykorzystać Niemców do przedostania się na Zachód, ale i Niemcy starali się pozyskać Brygadę do walki z Sowietami. Brygada wprost otrzymała propozycję walki na froncie wschodnim przeciw Armii Czerwonej, wysłania do kraju grup dywersyjno-wywiadowczych i nawiązania kontaktu z polskimi władzami emigracyjnymi celem nakłonienia do wspólnej walki z Sowietami. W jakiejś części rozpoczęto nawet realizację tych planów.
Co do AK i przykładów współpracy, a nawet wspólnej walki z Armią Czerwoną przeciw Niemcom - owszem, taka współpraca miała miejsce wielokrotnie, zresztą na późniejszą zgubę podziemia niepodległościowego. Zgadzam się także z tym, że przywódcy NSZ (szczególnie w stosunku do rządu w Londynie i kierownictwa AK) wykazywali się znacznie większym zrozumieniem sytuacji geopolitycznej i skutków, jakie przyniesie Polsce wkroczenie na jej terytorium Armii Czerwonej.
Co do Bora-Komorowskiego sądzę raczej, że on po prostu był kiepskim dowódcą i żadnym przywódcą. Co najmniej od czerwca 1944 wykazywał daleko posuniętą ignorancję polityczną i kompletną ślepotę na fakty.
Ja nie twierdzę, że mitem są kontakty, tylko mitem jest współpraca. Co sam dalej potwierdziłeś BŚ wykorzystała Niemców do swoich celów, natomiast Niemcom odnośnie Brygady się to nie udało. Realizacja planów niemieckich polegała na wysłaniu niemieckim samolotami grup żołnierzy NSZ do kraju. Jednak w tym przypadku też trudno mówić o współpracy, gdyż po wylądowaniu, NSZ-owcy nie wywiązali się z żadnych zobowiązań wobec Niemców, a jedynie realizowali własne instrukcje. Co do faktów to widzę, że się zgadzamy, różni nas chyba tylko kwestia ich interpretacji.
Widzę, że znasz dobrze historię. Jest taki jeden sławny przypadek współpracy z Niemcami podziemia niepodległościowego. Miło by było poznać Twój stosunek do niego.
Co do Bora, zgadzam się był kiepskim dowódcą i żadnym przywódcą, co wcale nie wyklucza jego podwójnej roli w podziemiu. Wiem, zalatuje to trochę "spiskową teorią dziejów", ale znając skuteczność sowieckiego wywiadu, uważam, że takie podejrzenia nie są pozbawione racji bytu.
Nie wiem dokładnie, jaki przypadek masz na myśli? Rozmowy AK z Niemcami na Wileńszczyźnie? Sprawę pojmania "Grota" Roweckiego? Epizod z organizacją NOR na początku okupacji?
Adolfa Pilcha "Dolinę" i Zgrupowanie Nadniemeńskie. Te dwie pierwsze to tylko rozmowy, ale o tej trzecie sprawie chętnie przeczytam.
No widzisz, jednak niektóre rozmowy mają swoją określoną wartość... Słabo znałem historię walk "Doliny", doczytałem dopiero teraz. No cóż, nie jestem fanem "taktycznych sojuszy" zawieranych z Niemcami w okresie 43-45, ale tu chyba trzeba przyznać, że Pilch, chcąc ratować swoich żołnierzy, nie miał właściwie wyjścia. Zrobił, co musiał, i w moim odczuciu raczej nie splamił munduru. Dla wielu był prawdziwym bohaterem i wspaniałym dowódcą, sądzę więc, że można zaufać jego żołnierzom, którzy go wręcz ubóstwiali. Zresztą, jeśli ktoś otrzymał order Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyż Walecznych - nie mam pytań.
Sprawa NOR rzeczywiście jest bardzo słabo znana, z wiadomych powodów - był to krótkotrwały i pozbawiony znaczenia, ale jednak fakt jawnej kolaboracji z okupantem ludzi z elit intelektualnych.
NOR (skrót najczęściej rozwijany jako Narodowa Organizacja Radykalna) powstał w październiku 1939 r. w wyniku porozumienia zawartego pomiędzy jej inicjatorami (Tadeusz Podgórski, Erazm Samborski; z dawnej Falangi: Andrzej Świetlicki, Ryszard Oracz i Jerzy Cybichowski; wreszcie prof. Zygmunt Cybichowski, ks. Stanisława Trzeciak) a władzami okupacyjnymi. NOR uzyskał od Niemców na potrzeby organizacyjne dwa lokale w Warszawie, gdzie odbywały się spotkania członków, wydawał też ulotki. Program? M.in. odbudowa wojska polskiego, aby wzięło udział w nieuniknionej wojnie Rzeszy przeciw Sowietom; budowa nowej Wielkiej Polski - przywrócenie zdobytych na wschodzie ziem zagarniętych przez ZSRR oraz pozyskanie nowych, jeszcze bardziej na wschód - jako rekompensata za utracone Pomorze, Śląsk i Poznańskie oraz straty wojenne z września '39; sfinansowanie odbudowy Polski i nowej armii ze skonfiskowanej własności żydowskiej.
Historia NOR jest nader krótka - już w marcu 1940 r. gestapo zamknęło lokal organizacji przy Al. Ujazdowskich i aresztowało prof. Cybichowskiego, którego później zwolniono. W maju natomiast aresztowano i osadzono na Pawiaku Andrzeja Świetlickiego - to moment ostatecznej likwidacji NOR. Niedługo potem Świetlicki został zastrzelony w masowym mordzie, jakiego Niemcy dokonali w Palmirach. Przyczyny, dla których Niemcy nie okazali należytej wdzięczności? Dość proste: Polacy byli im potrzebni wyłącznie w charakterze posłusznych wykonawców poleceń, a także dla celów propagandowych, w żadnym zaś wypadku nie jako równoprawni partnerzy. Tymczasem członkowie NOR odważyli się proponować im wojskowy sojusz przeciw ZSRR w chwili bezdyskusyjnych zwycięstw Wehrmachtu na wszystkich frontach, kiedy wojna na Wschodzie wydawała się jeszcze bardzo odległa.
To jest akurat nie do sprawdzenia, ale podejrzewam, że dzięki Zgrupowaniu "Doliny" powstanie warszawskie trwało dłużej. Nie ma co się oszukiwać, ale przyprowadził około 1000 świetnie uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy pod Warszawę, w sam raz na godzinę "W". Nie wiem czy doczytałeś o tym, że pierwotnie KG AK kazała miejscowemu komendatowi rozbroić "Doliniaków", a następnie wymyśliła idiotyczny plan wysłania ich w Bory Tucholskie, żeby byli dalej od Sowietów.
Teren Nowogródczyzny w ogóle był specyficznym rejonem w historii AK. Oprócz Adolfa Pilcha w układy z Niemcami przeciw Ruskim wszedł, na pewno, jeszcze jeden tamtejszy dowódca - Jerzy Świda "Lech". Też przyjął broń od Niemców, zaprzestał działań przeciwko nim i zwalczał partyzantkę radziecką. Poza tym tamtejsza AK przyjmowała broń od Niemców w mniej oficjalny sposób - tworząc miejscową milicję i oddziały samoobrony przeznaczone do walki z Sowietami. Wielu późniejszych żołnierzy polskiej partyzantki brało udział w wyłapywaniu ukrywających się Żydów i radzieckich żołnierzy i przekazywało ich Niemcom. Daleki byłbym jednak o posądzanie ich o kolaborację, gdyż trzeba pamiętać o specyficznych warunkach jakie tam panowały - wcześniejsza okupacja sowiecka, pretensje terytorialne ZSRR do tych ziem, silne i bezwzględne oddziały ruskiej partyzantki. Osobiście uważam, że ci dwaj dowódcy wykazali się pełnym zrozumieniem polskiej racji stanu i wybrali to co w danym momencie było najbardziej potrzebne. Poza tym jak historia pokazała - zostaliśmy bardzo dobrze "nagrodzeni" za bezpardonową walkę z III Rzeszą i ślepe wspieranie Aliantów i Armii Czerwonej.
Fajną książkę czytałem ostatnio na ten temat: "Odwet. Prawdziwa historia braci Bielskich" Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski.
A co do tego NOR'u - bardzo ciekawa historia. Czytałem o różnych próbach kolaboracji, ale o nich sobie nie przypominam. Prawda jest taka, że w sumie to samym Niemcom zawdzięczamy, że nie stworzyliśmy żadnego marionetkowego rządu.
A co do samego filmu: wczoraj oglądałem i muszę przyznać, że kosior, tylko za krótki.
To bardzo skomplikowany temat, piekielnie trudny do jednoznacznej oceny, dlatego i mnie do niej nie jest spieszno. Pewność mam co do jednego - nie chciałbym być na miejscu tych żołnierzy Rzeczyposolitej, którzy musieli podjąć wtedy jakieś zasadnicze decyzje, zawsze brzemienne w trudne do przewidzenia skutki. Najczęściej, jak wspomniałeś, zawodziła wówczas nie odwaga, ale pamięć. Jak to się stało, że we wrześniu napadło na nas dwóch wrogów, a jeden z nich skończył jako nasz "sojusznik" i zaborca w jednym? Pewnie dlatego, że walka z Niemcami i Rosjanami jednocześnie nie była w żaden sposób możliwa, a tryby wielkiej polityki przemieliły Polskę raz jeszcze, bo takie były interesy mocarstw. Żadnych dobrych wyjść - poza jednym: należało chyba (najpóźniej od bitwy pod Kurskiem, a najlepiej w ogóle) przynajmniej Sowietom nie ułatwiać sprawy. Losy wojny na wschodzie były przesądzone, wejście Armii Czerwonej do Polski także. W tym świetle Powstanie Warszawskie to wieloraki symbol - niestety, także kompletnej ślepoty politycznej elit dowódczych, szafowania krwią narodu i braku wizji przyszłości.