To film o powstaniu jakie można było sobie wyobrazić przykładając ucho do monumentu
ustawionym w Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym biło serce Warszawy. I ciągle w tle
słychać strzały!
Fabuła nie jest tu ważna, jest tylko tłem dla surowych obrazów. Słaba warstwa dźwiękowa
została zdominowana przez przejmującą warstwę obrazową. Realna surowość obrazów nigdy
nie zostanie osiągnięta przez fabularne filmy tworzone z biegiem czasu. Koloryzacja dołożyła
realizmowi i autentyczności, dosadniej trafiając od widza niż czarno-białe obrazy z Kronik
filmowych. Całość sprawia, że oglądane sceny obserwuje się tak jak transmisje np. z
niedalekiej Ukrainy, z taką różnicą tylko, że powstanie ogarnęło ulice którymi spacerujemy przed
70-cioma latami. Sceny (o ile można nazwać obrazy śmierci scenami) pokazujące sterty ciał
zabitych wstrząsają bardziej niż sceny z ekshumacji ciał z Katynia, czy te z obozów śmierci.
I klamerka zamykająca: „non fiction” zmieni moje podejście do kina!