W zasadzie powyższe zdanie określa cały film. Generalnie pomysł nie jest zły, ale wykonanie i te wszystkie tanie chwyty a'la bóg czy 'uratuj swoje małżeństwo w 40 dni stosując się do biblii' jakoś średnio mi pasują do filmu. Obejrzałem, bo zmylił mnie plakat i tytuł. Można obejrzeć, ale szału nie ma.
Ten film nie ma nic wspólnego z katolicyzmem, tak samo jak jego twórcy ;)
Podejrzewam że reżyser nigdy nawet nie był na katolickiej mszy. W końcu
jest baptystycznym pastorem :P
Dobra, nie zmienia to faktu, że film (jak i pozostałe filmy tego reżysera) są przepełnione religijnością. A czy to baptyzm, buddyzm czy katolicyzm to co z tego. Przecież to jedna wielka rodzina :-)
ale brednie, w tym filmie nie ma prawie nic związanego z religią, nawet do żadnego kościoła nie chodził, po prostu wierzył w Boga, modlił się do Niego, religijność i wiara to co innego.
voney zgadzam się z Tobą w stu procentach. bardzo często ludzie mylą te dwa pojęcia. wydaje się, że chrześcijaństwo polega na religijności tj. chodzeniu do kościoła, spowiedzi, odmawianiu modlitwy.. itd. a te rzeczy tak naprawde nie mają znaczenia bez relacji z Bogiem, która jest kluczowa w chrześcijaństwie. wiele razy słysze teksty typu: 'Bóg tak, ale Kościół nie' które są skutkiem fałszywego przedstawiania obrazu Boga przez Kościół (INSTYTUCJĘ) szkoda, że tak to wygląda i że wielu ludzi nie doświadcza prawdziwego życia z Bogiem, które jest suuuuuper :)