... jako kobiety:
Na miejscu Caleba, podpisałabym papiery rozwodowe w chwili gdy je dostał. A dlaczego?
Otóż... Już na wstępie, gdy Cat była mała wychodzi, że czeka na miłość niemal z bajek i faceta,
który będzie koło niej skakał aż po grób. No i wyszła za Caleba.
Tak się składa, że facet jest strażakiem i zachowuje się jak jakieś 75% facetów: praca-
komputer/telewizor-praca.
Ok, przyznaję, mógłby jej trochę pomóc to fakt, ale co ona w tym małżeństwie robiła?
Przychodziła do domu, zżerała resztki jedzenia, nie zastanowiła się czy mąż coś zje tylko jeszcze
go zjechała, że miał 2 dni wolnego to mógł zrobić to i tamto, a sama najchętniej chodziłaby i
pachniała, podczas gdy on często narażał życie.
No więc Caleb, początkowo z niekoniecznie szczytnych pobudek postanowił się zmienić.
Uzbrojony w cudowny poradnik zabiera się za 40-dniową ( jakież to sugestywne) próbę ognia z
własną żoną.
Przez pierwsze 18 dni faktycznie zlewał sprawę, choć widać było, że przestrzega polecenia by
przemilczeć niemiłe słowa.
Ostatecznie sprząta, zapewne pierze, robi zakupy, kawę, kupuje kwiaty, dzwoni aby zapytać co u
żony słychać, przygotowuje romantyczną kolację, rezygnuje z uzależnień i własnego marzenia, na
które odkłada od wielu lat i co? Dostaje papiery rozwodowe...
A żonka wzdycha do doktorka, który ją bajeruje (niczym szatan na pustyni?) i nawet nie przyznaje
się, że jest mężatką. Przy tym narzeka ile wlezie na męża. Nie zrobił na niej wrażenia nawet fakt,
że Caleb trafił do szpitala bo ratował dziecko. Nie- był zły bo drzwi nie pomalował, bo nagle zaczął
się dziwnie zachowywać (w sensie zaczął robić to co chciała). I ona go kochała? Proszę was...
Ślepa nie była bo zauważała, że dom jest czysty, itd- czy powiedziała chociaż dziękuję? Nie,
uznała, że gościowi najwyraźniej odwaliło/ próbuje wycisnąć co się da przed rozwodem/ tak ma
być (niewłaściwe skreślić).
Tu dochodzimy do wątku 25 tysięcy. Ubzdurała sobie, że to zasługa doktorka i już prawie byłam
pewna, że rzuci mu się w ramiona, bo bądź co bądź obcy facet, ewidentny goguś wyczuwalny na
kilometr jest taki, że och i ach, a mąż nadal be.
Nie ruszyło ją nawet gdy Caleb zajął się nią w "chorobie" oraz przeprosił za wszystko- nadal nic
się w niej nie zmieniło i poprosiła o czas na przemyślenie sprawy.
Nagle przez przypadek okazuje się, że kasę na łóżko i wózek dla mamy Cat wyłożył Caleb...i
zaczyna się komedia- festiwal łez, nagła zmiana kierunku uczuć z doktorka na męża...
potrzebowała tylko 25 tysięcy powodów...
Wychodzi na to, że sprzątałby sobie facet chałupę do śmierci, a żona i tak by odeszła. A gdyby od
razu spełnił jej zachciankę i oddał jej to 25 000, o które też się z nim kłóciła to nie musiałby
stosować rad poradnika, nawracać się, itd.
Generalnie film w stylu "złapmy się za ręce, tańczmy w kółko i śpiewajmy "Abba ojcze""... z resztą
pieśni w stylu "czekam na Pana" leciały w tle...a Bóg rozwiąże wszystkie nasze problemy. Ehh... z
wątkiem religijnym to tu zdrowo przesadzili, ale od początku było wiadomo, że zapowiada się film
umoralniający.
Raziło mnie głównie to, że dla Cat nie liczyły się drobne, codzienne gesty, Caleb stawał na
uszach żeby jej dogodzić, a ona nie robiła kompletnie nic. Przecież to małżeństwo nie rozpadło
się tylko przez niego...
Moim ulubieńcem został pan sąsiad :D który pojawiał się zawsze w mało odpowiednim
momencie :P
Generalnie, film dobry na lekcję religii...
W pełni się zgadzam, oprócz ostatniego zdania. Nie warto psuć dzieciom psychiki takimi filmami.
W sumie racja... za moich czasów na religii oglądało się "Podaj dalej" co prawda, ale niby świat idzie do przodu...wiadomo co teraz się dzieciom puszcza?
Ja na religii w gimnazjum oglądałam "Egzorcyzmy Emily Rose", a w liceum "Chłopca w pasiastej piżamie" i "Pasję". :)
Dokładniej 24 000 :).
Zrezygnował z łodzi, która na początku była dla niego ważniejsza nawet od żony.
Film pokazuje, że niczego nie zmienimy wielkim "susem". Zmiana jest poprzedzona wieloma małymi kroczkami i w którymś momencie nastąpi przesilenie (na które tak zwracasz uwagę).
Z Bogiem pokonamy nawet największe trudności ale stopniowo.
Chwała Panu.
P.S. Nie jestem księdzem, nie uczę religii, jestem zwykłym człowiekiem dla którego ten film jest może przesadzę ale Arcydziełem wśród tych gniotów o sexie, kasie i w zasadzie niewiadomo czym, którymi jesteśmy bombardowani każdego dnia.
Nie mam nic do księży, ale dzięki za wyjaśnienie bo po Twoim wpisie pewności faktycznie nie było ;)
ten film właśnie pokazał zmianę wielkim "susem", ja to tak odebrałam, gdy go zobaczyłam, ty widzisz to inaczej i fajnie ;)
Prawie całkowicie się z Tobą Lili zgadzam... Ale "prawie" robi różnicę. Moim zdaniem Cat łamała się z myślami od dłuższego czasu, a tylko nie chciała dopuścić do siebie prawdy (po części dzięki "miłym i oddanym jej przyjaciólkom"). Naprawdę "pękła" w dniu choroby, ale jak to w życiu wielu ludzi bywa, mimo że już wiedziała, to brnęła dalej... "bo tak". Nie jestem kobietą i nie do końca to rozumiem, ale znam takie kobiety, ktore bardzo podobnie postępują. Te 24 tysiące powodów, były ostatecznym ciosem w jej serce, zrozumiała, jak bardzo "zmroziła" swoje serce.
Ja ten film odbieram bardzo dobrze. To nie jest dzieło filmowe, a bardziej koło ratunkowe dla ludzi w potrzebie. Tu pewne rzeczy są mocno przerysowane, by przygotować ludzi na najgorszy wariant, by potem nie było " tak ale mój mąż jest..."
Niemniej nie wiem czy potrafiłbym być tak twardy jak Caleb i pewnie mało kto jest, dlatego mamy tyle rozwodów. Podsumowując uważam, że ten film to kawał solidnej roboty. Bez fajerwerków, czasami przerysowany, ale tu kluczem jest wiadomość. I za to twórcom brawa.
Szczerze mówiąc ja się chyba za dużo po tym filmie spodziewałam. Poleciła mi go para przyjaciół, którzy podobno ryczeli na tym filmie jak bobry, a po seansie oboje zaczęli czytać Biblię. No więc uznałam, że skoro ten film rozkleił nawet mojego kolegę, to musi być to wielkie "łał", a jak już się zabrałam to faktycznie mi się chciało płakać, ale w związku z tym co wyżej opisałam.
Nie przeczę, że są ludzie, są których ten film może trafić, nie przeczę również że o związek trzeba walczyć, tutaj pokazano to akurat w taki a nie inny sposób. Po prostu samo zrealizowanie tematu mi nie siadło.
Nieee... za stara jestem na szkolne lekcje religii ;)
Tak jak napisałam wyżej, obejrzałam bo przyjaciele ten film mocno polecali ;)
Czego to się nie oglądało na religii...jestem absolwentem technikum ekonomicznego i mogę wymienić wiele filmów: Sala Samobójców, Próba Ogniowa, Exodus: Bogowie i Królowie (fragmenty o plagach), Największy z cudów (największy gniot jaki widziałem!), Niebo (2002) czy odcinki "Biblii" opowiadające o losach poszczególnych wybranców, jak Samson czy Mojżesz...Do tego jeszcze jakiś film o policjantach z problemami wychowawczymi u dorastających dzieci.Tylko jak brzmiał tytuł? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie :P
A co do samego filmu...Nienawidzę seansów o miłości, szczególnie tych "moralizujących" właśnie przez tąidealność.Każda normalna kobieta już dawno zauważyłaby, że mąż się zmienia, zwłaszcza w momencie opieki w chorobie.Ale jak zwykle wszystko muszą zmienić pieniądze, bo dla tej zdziry to właśnie oddanie 20 patyków jest największym poświęceniem.....Brak słów.Chociaż nie, mam nawet trzy: Amerykańskie love story.
Film nie musi trafić do wszystkich w swojej formie i przekazie. Ale jeśli choćby do 10% oglądających trafi, jeśli choćby 1 na 10 małżeństw się dzięki niemu podniesie i zawalczy o to co dla nich najważniejsze to żadna fala krytyki na aktorstwo, tendencyjność, przerysowanie nie zmienią tego, że film odniósł sukces :) Film nie jest wielkim dziełem kinowym i myślę, że takowego nie udaje, ma inny cel i w pewnym sensie go osiąga. Pozdrawiam.
P.S. Też nie jestem księdzem ;)
Co za spaczone spojrzenie. Aha, czyli oboje pracują na pełen etat, ale to jest spoko, że gość w domu dosłownie nic nie robi. Przez wiele lat traktował ją źle, a potem zaczął się zachowywać inaczej przez miesiąc i ona ma się zamknąć i wzdychać w zachwycie. Co za głupi sposób myślenia. Mam nadzieję, że jednak 75% facetów nie jest aż tak beznadziejna. Jakim koszmarnym człowiekiem trzeba być, żeby tę historię odbierać w ten sposób.
Jakim koszmarnym człowiekiem trzeba być żeby oceniać obcą osobę na podstawie subiektywnego komentarza do filmu. Oceniaj film, a nie ludzi, o których nic nie wiesz. Ja mam prawo odebrać ten durny film tak jak go odebrałam. Jeśli masz z tym problem, to jest to twój problem, o psychoanalizę nikt cie nie prosił.
Patrząc na twoją odpowiedź, to bardzo słusznie cię tak oceniłam. Trzeba być spaczonym, żeby ten film odbierać w ten sposób. Kim ty jesteś, żeby mi mówić, co mi wolno oceniać, a co nie. Żałosny jesteś i myślisz w jakiś chory sposób. Powtórzę jeszcze raz: trzeba być jakimś porąbanym, żeby tak widzieć tę historię.