Chyba jest coś w tym, że z zasady trzeba krytykować to, co polskie. Przy nikim nie będziesz się tak wstydzić mówić po angielsku jak przy drugim Polaku, bo to on pierwszy ci wytknie h**owy akcent. Francuscy, włoscy aktorzy mogą mówić w filmach po angielsku i nikt nie płacze. My siebie musimy wpędzać w kompleksy.
Długo zabierałam się do obejrzenia, bo interesował mnie temat tej zbrodni, zresztą Jim Carrey w częściowo polskim filmie? Chciałam to zobaczyć! Na próżno wchodziłam tutaj szukając recenzji w tonie "a mnie się podobał"; "nie wiem, dlaczego jest oceniany tak nisko". Musiałam sama obejrzeć i teraz mogę takową napisać.
Największą zaletą filmu jest prawdziwie mhroczny klimat. Zimny, poważny, tajemniczy - widać, że inspirowany skandynawskimi kryminałami. Nie jest jednak przygnębiający (dla mnie nie był), można go obejrzeć na luzie bez obaw, że się nie zaśnie z niepokoju wynikającego z utożsamiania się z ofiarą albo z nadmiaru wrażeń.
Carrey typowym polskim policjantem nie jest w ogóle. Pomimo krótkich wypowiedzi, które dla Amerykanina musiały być nienaturalne (oni nigdy nie odpowiadają np. tylko "yes", przykładają dużą wagę do komunikacji, interakcji, otwartego języka ciała, kontaktu wzrokowego), akcentu i nawet momentu przemocy wobec przesłuchiwanego, jak na prawdziwego psa przystało nie ma w nim zupełnie nic z bohaterów "Gliny" czy "Pitbulla" - szczerze to naiwnie miałam nadzieję, że tak ambitny aktor zapozna się z polską kinematografią albo chociaż poobserwuje pracę polskiej policji - to by dopiero było ciekawe, gdyby przejął choć trochę typową dla kultowych postaci polskich filmów kryminalnych manierę, zachowania - ale czy taki w ogóle był plan? Przecież film był pewnie najbardziej nastawiony na zachodnią widownię, a Polska twórcom najwyraźniej kojarzy się ze smutkiem, brudem, meblościankami, tanimi samochodami - to w końcu ma być smętnie i komunistycznie czy minimalistycznie i skandynawsko? Tak czy inaczej wyszło ciekawie.