Coś czego nauczają reżyserów chyba tylko w polskiej filmówce, gdyż jest to dość częste zjawisko – rodzina spożywająca posiłek nie może ze sobą rozmawiać, w tle absolutnie nie może grać żadne radio ani tv (mimo iż w większości polskich domów coś tam w tle gada), milcząca rodzinka musi natomiast skrobać, stukać i pukać tymi sztućcami, markując jedzenie. Paskudny dźwięk.
Kolejna rzecz, typowa dla polskich filmów – spojrzenia. Musi być dużo spojrzeń. Spojrzenia nie muszą mieć absolutnie żadnego znaczenia, nie muszą nic mówić, ale muszą być. Rola Agaty Kuleszy w dużej mierze ograniczyła się tu do spojrzeń. Spojrzeń bez wyrazu. Zasadniczo Agaty mogło w tym filmie nie być. Zasadniczo wielu aktorów mogłoby tu nie być, bo niewiele mówią i tylko są, no i czasem patrzą.
Odnoszę też wrażenie, że scenografowie nie mogli się zdecydować na epokę, w której ma dziać się akcja filmu. Carrey słucha audiobooka, który został ściągnięty z sieci (nie przypominam sobie, aby w latach 90 można było skądkolwiek pobrać sobie audiobooka) więc nie mogą to być lata 90. Telewizory z kolei, kasety, brak komputerów itp., wzmianka o Solidarności, dowodzą, że to jednak ostatnia dekada millenium. Aranżacje mieszkań jednak stylizowane na lata 70/80.
Sama historia mogłaby być naprawdę ciekawa, gdyby zatrudniając hollywoodzkiego aktora, zrezygnowano ze sztywniactwa polskiej filmówki.
No i grają w tym filmie najbrzydsze kobiety świata.