Wiem, że taka bywała stylistyka filmów w tamtych czasach ale oglądało mi się ten film bez żadnych uczuć. Kompletnie beznamiętnie.
Pomijając błędy fabularne czy logiczne, nie da się niestety pominąć aktorów, którzy nawet z mimiką mieli problemy. Wszyscy grali na jednej minie czy to strach czy zaskoczenie a momentami "zajeżdżało" pantomimą. Doktor Forbin cały czas z jedną miną a'la Sean Connery w Bondach, takim uśmieszkiem, jakby miał jakieś haki w zanadrzu a większość ujęć doktor Markham to manekin z wystawy, dosłownie. Drugi plan nie istnieje za wyjątkiem prezydenta a'la Kennedy. Na plus scenografia bo tu nie czuć za mocno wieku a technologicznie nawet fajnie to wyglądało.
O dziwo ale nie była to strata czasu i nie nudziłem się nawet przez chwilę ale to chyba bardziej jak naukowiec oglądający nowy okaz pod lupą niż oczekując na jakąś voltę. Może film miało być taki bezuczuciowy bo chodziło o maszynę?
Dla mnie, film broni się tylko przesłaniem, do dziś aktualnym, może nawet bardziej niż wtedy, resztą to taki Bond lat siedemdziesiątych, tylko na poważnie.