Po pierwsze.Ridley chyba już się wypalił, podobnie jak John Carpenter, który w latach osiemdziesiątych kręcił swoje najbardziej udane filmy, a dziś jego najlepsze lata są dawno poza nim.
Bo jeżeli pozwala na głupoty w scenariuszu, które położyły cały film, to znaczy to, że może już czas na emeryturę.
Z całym szacunkiem dla jego dorobku, ale może powinien ustąpić miejsca komuś młodszemu. W roli nowego reżysera, kolejnego prequela powinien, zasiąść ktoś, kto będzie posiadał nową, świeżą wizję. Jeśli Denis Villeneuve poradzi sobie z ekranizacją Diuny, to jego widziałbym jako kogoś odpowiedniego do kolejnej części. Diuna będzie próbą dla niego, czy wyjdzie, z niej obronną ręką to się jeszcze okaże.
Po drugie. Stanę w obronie Prometeusza. Bo z jednej strony został mocno zjechany, bo faktem jest, że ma swoje ubytki a z drugiej, ma swoje mocne strony.
Ci, którzy wieszają na Prometeuszu psy, zupełnie ignorują, że wizualnie jest to najlepszy film z całego cyklu. Szerokie, panoramiczne ujęcia po dusznych korytarzach, do których ograniczały się poprzednie odsłony daje, przyjemne poczucie przestrzeni.
Obcy 3 był brzydki, rdzawy, smutny i ogólnie rzecz biorąc mówiąc, paskudny jak kupa. I od tej części zaczął się rozkład serii. Z kolei Przebudzenie było nakręcone uważam, że zupełnie niepotrzebnie i na siłę.
Po trzecie. Bardziej niż brak ksenomorfa Prometeusza położył niedopracowany scenariusz i tutaj Ridley Scott nie wykazał się dbałością. Nad Lindelofem powinien trzymać pałkę, po czym korygować jego lenistwo.
Twórca kultowego Obcego, a także monumentalnego Gladiatora pozwala na scenariuszowe babole i sam pląta się w tym co chce, ostatecznie nakręcić. Rozwiązanie ? Patrz punkt pierwszy.
Po czwarte. Reżyser mógłby się zrehabilitować i jeżeli ma szacunek do fanów tej zacnej serii, to powinien wypuścić jakiś porządny director's cut. Bo niesławna głupota naukowców, głównie biolog bawiący się z wężopodobnym stworzeniem i towarzyszący mu Fiefield ma swoje wytłumaczenie w scenariuszu.
A tłumaczy on, że to Vickers zatrudniła całą grupę, a że nienawidziła, swojego ojca to sabotowała misję Prometeusza zatrudniając, nieodpowiedzialnych partaczy.
Ten drugi (Fiefield) ma swoją scenę, w której mutuje i w niej wygląda to lepiej niż w wersji kinowej.
Gdyby umieścić rozmowę pomiędzy Vickers i Elizabeth, film byłby bardziej spójny i nabierający więcej sensu. Niestety Prometeusz został troszkę pocięty.
Po piąte. Elizabeth Shaw to postać, którą widzowie zdążyli polubić a pozbycie się jej w kolejnym filmie to największy strzał w stopę. I widać tutaj, że nie wyciągnięto żadnych wniosków z nieudanej trójki. Nie zabija się kluczowej postaci, która wiele przeszła i jest twarzą serii. Tutaj znów nieprzemyślana decyzja.
Odnoszę wrażenie, że Ridley Scott trochę przysypiał na krześle reżysera, zamiast czuwać nad całością.