Chyba wszystko zostało już powiedziane na temat tego filmu. Lynch po raz kolejny (po "Człowieku słoniu") odstąpił od swojej typowej estetyki i po raz kolejny zrobił wspaniałe dzieło. "Prosta historia" to dowód na to, że mniej znaczy więcej. Poruszające aktorstwo (oklaski dla Richarda Farnswortha i Sissy Spacek) , poruszająca historia. Brawa za nieprzegadanie końcówki, brak patetyczności i zrobienia na siłę z filmu wyciskacza łez. Całość świetnie podkreślają piękne, trochę leniwe zdjęcia i muzyka.
Chciałbym tylko zwrócić dodatkowo uwagę, że film ten ma zupełnie inny wydźwięk, niż większość filmów Lyncha. W obrazach takich jak Twin Peaks, Blue Velvet, Zagubiona Autostrada, czy też Dzikość Serca widz ma poczucie wszechogarniającego zła, które czai się wszędzie dookoła i próbuje nas zniszczyć.
W Prostej historii, za wyjątkiem epizodu z sarną, wszyscy wokół są dobrzy i uczynni. Ameryka nie jest tu przedstawiona jako siedlisko zła i występku, ale sielska i nieomal baśniowa kraina.
Gdy pierwszy raz oglądałem film byłem mocno zaskoczony, bo obraz wydał mi się właśnie przez ową zmianę tonacji strasznie "mało linczowski" i przez to nijaki. Później jednak autentycznie zostałem nim zauroczony.