6,2 11 tys. ocen
6,2 10 1 10527
3,5 2 krytyków
Prowincjuszka
powrót do forum filmu Prowincjuszka

Ukrytego dna w tym filmie nie było. Było to po prostu jedno, wielkie, oczywiste dno. Brak treści i nuda. Jedyne, co spowodowało, że wytrwałam do końca, to Chloe, której grę aktorską był czas analizować podczas oglądania filmu, ze względu na braki fabularne. Chociaż nawet i jej kreacja zaczynała w pewnym momencie wkurzać, bo była trochę przerysowana, ale po kolei. Po pierwsze uderzająca różnica w pojęciu patologii. W Polsce patologiczna rodzina po prostu chleje jabola w bramie, a nie szwenda się po barach z dziećmi, ale to w końcu Murica, więc niech będzie. Szkoda tylko, że jeżeli dziecko było przezywane w szkole, a pracownicy baru wiedzieli, gdzie odwieźć małą, jak tatuś za bardzo da w trąbę, to nikt się sprawą nie zajął. Niby prowincja, a wszyscy ślepi. A i tak najlepsza patologiczna matka, która wyrywa pośrednika nieruchomości. Każdy szanujący się biznesmen leci przecież na baby z chat wypełnionych alko, syfem, kiłą i mogiłą. Po drugie, nie taka Ameryka wielka, jak ją malują - w odstępie kilkunastu godzin, Luli łapie dwa stopy i jak się później okazuje, kierowcy obu aut są byłymi kochankami, przypadek? Nie sądzę. To przeznaczenie. Oczywiście jedno lepsze od drugiego, szczególnie w konkurencji oddawania moczu w dziwny sposób, ale to akurat w tym filmie wzbudziło we mnie najmniej emocji. Oczywiście dziewczynka jest zagubiona i nieszczęśliwa, więc nie zauważa, że trafiła na większą patologię, niż ta, w której dotychczas się znajdowała. Oczywiście też, jak w każdym horrorze, gdzie bohater idzie wprost do ciemnego lasu, bo właśnie tam czai się zło, Luli zaprzyjaźnia się z psycholem-pedofilem i wariatką-narkomanką. To nic, że wszystkie znaki na niebie mówią "uciekaj!", przecież przygoda, przyjaciele, tematy i takie takie. Nawet siedmioletnie dzieci nie są tak naiwne, gdy obce chłopy proponują im cukiereczki. Luli wystarczyło powiedzieć komplement i już przechodziła na drugą stronę mocy. Napad na stację, niedoszła ofiara gwałtu, świadek aplikowania hery, powoderka ataku serca u starszego sklepikarza... nie, ciągle mało, żeby uciekać. "Niech mnie chodziaż ktoś spróbuje zgwałcić" powinno przebrzmieć w filmie, gdy Luli wpatruje się kolejny raz w swoje nierosnące cycki. To się w pale nie mieści, żeby aż tak kpić z widza. Głos rozsądku pojawia się w Luli dopiero wobec jedynej pozytywnej postaci filmu - farmera, granego przez Baldwina - przed którym nagle chce uciekać, tracąc w niewiadomy sposób swoje nieograniczone zaufanie. Całe szczęście facet przekonuje w końcu dziewczynę swoimi jajami i przy okazji oferuje jej pomoc w zamazaniu dowodów zbrodni. Zapewne każdy farmer za oceanem pomaga grupie patosów w takiej sytuacji. Dobra, Balwdin wytłumaczył dlaczego jej pomaga, no ale nadal, plizz. Szczęśliwie, na koniec końców, okazuje się, że matula ma nadal Luli w dupce, więc w ostatniej chwili dziewczyna zmienia destynację z zadupia na Los Angeles, w dźwięk wesołej melodii, która towarzyszy później napisom końcowym. Dzięki tej nucie, poczułam się wystarczająco zrelaksowana i ukoiła ona moje nerwy, które zszargałam oglądając to badziewie. Ach, zapomniałabym wspomnieć o komizmie prezentu w postaci rewolweru na trzynaste urodziny oraz o niebieskoskórym bracie. Kaman, choroba jest tak rzadka, że nie opisali jej nawet na Wikipedii. Autor zapewne (i to chyba w dodatku książki, o zgrozo) pomyślał sobie "A pier**olnę sobie jakąś chorobę, to będzie wzruszająco". Mógł postawić na autyzm, byłoby bardziej na czasie i można by chociaż zahaczyć o rozkmnię nad szczepionkami. Najbradziej jednak uwłaczyło mi, jak od połowy filmu Eddie raz patrzy na torebkę, raz na Luli, znów na torebkę i znów na Luli. To co się wydarzyło potem, było tak oczywiste, że równie dobrze mogli w połowie filmu zamieścić napis "Ciekawski Eddie znajdzie w końcu rewolwer, spodziewajcie się więc niespodziewanego".