Film ten oglądałam jakiś rok temu, ale po mimo to pamiętam bardzo dobrze, jakie zrobił na mnie wrażenie.Nawet dziś, gdy ktoś wspomina o tym obrazie,na chilę ogarnia mnie uczucie "melancholii wzbogaconej lekką nutką optymizmu".
Pamiętam dzielnego lekarza, który nie bał się wierzyć, że uda mu się osiągnąć to, w co nikt nie wierzył.Widzę chorego pacjenta, który bardzo wolno(ale jednak!), urzeczywistnia marzenie doktora.I na koniec wspominam siebie,kiedy wraz z rozwojem fabuły uświęcałam się w przekonaniu,że"Jeżeli się w coś wierzy, to wszysko można osiągnąć"-a tu nagle "trach!"bajka kończy się źle.Ale mimo to,ma się wrażenie, że to chwilowe szczęście, jakiego doświadczył pacjent i lekarz,sprawia ,iż ta porażka nie wydaje się tak oczywista.
kto wie
Rzeczywiście końcówka wydaje się mało optymistyczna, trzeba szukać w niej jakiegoś pocieszenia - że jednak warto było, że i chwilowe szczęście ma swoją wartość itd...
Proponuje troszkę bardziej optymistyczne spojrzenie. Być może za kilka lat będzie można nakrecić kontunuację Przebudzenia. A scenariusz napisze medycyna.........