Oglądałam "Przekręt" w trzech częściach, z przerwami tygodniowymi. Pierwsze 40 minut nie wzbudziło we mnie entuzjazmu. Gdyby tak było, obejrzałabym film do końca. Potem zebrałam się jeszcze raz, ale również nie dane mi było dotrwać do końca. Dziś wreszcie udało mi się skonsumować ostatnie 20 minut, które uważam za najlepsze w porównaniu z dwiema poprzednimi odsłonami.

Nie mam kompletnie żadnych wątpliwości, co do jakości postaci przedstawionych w filmie Ritchiego. Pełen profesjonalizm całej obsady, z błyskotliwą, przebijającą się rolą Brada Pitta. On wciąż mnie zaskakuje! W tym punkcie przyznaję całą pulę plusów.

Tym nie mniej, jak na komedię kryminalną, zaskakująco rzadko-szczególnie pierwsza część filmu-mnie bawiła. Ten fakt tłumacze sobie tym, iż generalnie ja tego typu filmów nie czuję, daleko mi do tego klimatu. W związku z czym, Was pewnie "Przekręt" zachwycił, mnie niekoniecznie.

Doceniam również, zaskakujące niesztampowe rozwiązanie, finał filmu. Rzeczywiście spodziewałam się dramatycznego obrotu sprawy. W gruncie rzeczy dramatycznie było, lecz w drugą stronę.

I jaką w końcu ocenę przyznać? Piąteczka? "Przekręt" mnie nie wciągnął, nie zafascynował, nie ubawił do takiego stopnia do jakiego powinien, ale...
Mogłabym zawyżyć do 6, lecz wtedy byłabym niesprawiedliwa dla innych produkcji, które bardziej przypadły mi do gustu. Ostatecznie 5/10.