Widziałem go przysłowiowe sto razy. Za każdym razem znajdowałem jakiś smaczek który wcześniej mi umknął. Cały ten film składa się właśnie z takich smaczków. Np Rozmowa Douga i kuzyna Avi przez tel, i np ich oryginalne skarpety. Generalnie film jest dopracowany na maksa. Wszystkie teksty, gra aktorów, i przede wszystkim ścieżka dźwiękowa. Np. niesamowicie sugestywne i mroczne "massive attack" , kiedy spalają przyczepę matki Mickiego, z "nią w środku". Swoją drogą ta scena scena jest genialna. Dzieli film na dwie części. W trakcie niej i po niej kompletnie nie wiemy kto pozostanie żywy a , który z bohaterów z którymi zdążyliśmy się nieco zaprzyjaźnić, zginie.
Każdy z aktorów wnosi coś ciekawego i wykonuje świetną robotę. Choćby ten charakterystyczny cygan bliski kumpel Mickego , poczciwa matka Mickego. Wszyscy są na miejscu. Film to majstersztyk. To lepsze kino niż Pulp Fiction. W Pulp Fiction mamy zlepek poszczególnych scen, mimo wszystko słabo ze sobą powiązanych, a istotę tego filmu stanowi szokowanie widza bezpośredniością przemocy. W Snatchu jest dodatkowo genialny scenariusz , który zaskakuje do ostatniej minuty.
Teraz napiszę czemu kocham ten film. Kocham o dlatego że po raz pierwszy widziałem go w wersji nieocenzurowanej z samymi napisami. I to jest podstawa. Ten film trzeba poczuć, a żeby go poczuć to obowiązkowe jest odpuszczenie sobie lektora. Lektor spłyca film, pozbawia go zębów, a postaci robią się o połowę mniej wyraziste. Charakterystyczny jest język, także wulgaryzmy, o których się tutaj roi, ale które z szacunku dla pracy scenarzysty i reżysera należałoby uczciwie przetłumaczyć. Każda postać ma swój sposób wypowiadania się, każdy ma swój charakter i swój genialnie przerysowany temperament. Słuchając lektora jesteśmy pozbawieni głównej atrakcji filmu. Nie dostrzega się wtedy jakości gry aktorów. No i tyle. Kto czuje ten film powinien dać mu najwyższą ocenę, a uwierzcie że warto poczuć ten film, bo ma się wtedy przednią frajdę.