Uwielbiam takie formalne "zagrywki" w literaturze i kinie. Nie jest to tak pokręcona historyjks jak u Charliego Kauffmana, ale też fajne. W końcu film, w którym komizm Will'a Ferrella nie jest irytujący. O przenikaniu się rzeczywistości i fikcji, o kreowaniu samemu własnego przeznaczenia, o tym, że zmiany w życiu są czasami niezbędne, o literaturze, o tworzeniu literatury, o ciastkach, o skakaniu z budynków, i wielu innych rzeczch - film wielowarstowy i nie tylko jeśli chodzi o konwencję. Rewelacja. 9/10
Owsze. Zakończenie zepsuło mi trochę wrażenia. Wszystko idzie tak ładnie, w takim lekko groteskowo/abstrakcyjnym stylu, z bardzo ludzkimi odruchami i pięknie "zdziwaczałymi" bohaterami drugiego planu i na koniec dostajemy takie przegadane zakończenie. Patrzyłam na to i myślałam: nie, tylko nei kolejne zdanie. piękno życia może i jest ciężkie do opisania, ale nie oznacza to, że trzeba je próbować opisać do skutku....
Kolejny raz na tym forum podkreślam - ten film celowo ma takie zakończenie. Jedna z głównych warstw znaczeniowych tego dzieła porusza problemy teorii literatury. I nie - nie chodzi tutaj, a przynajmniej nie wyłącznie - o pana profesora; sam film jest teoretycznoliterackim eksperymentem, jest jakby wytwarzany przez teoretyczne problemy, a jednocześnie je rozjaśnia, w dodatku dając się odczytać na zupełnie innych poziomach. Zakończenie jest ironiczne - wyszydza i wykpiwa happy endy - a jednocześnie, w warstwie narracyjnej, niejako ich broni (takie pęknięcie jest typowe dla ironii). Film jest wyjątkowo przewrotny:
Posługując się terminami użytymi w filmie - zakończenie jest bezsensowne z punktu widzenia głównej intrygi, co wszyscy odczuwamy, ale jednocześnie jest bronine przez narratorkę, czego ironiczności być może nie odczuwamy od razu dlatego, że narratorka jest jednocześnie do pewnego poziomu bohaterką filmu i w filmie owo zakończenie znajduje usprawiedliwienie w warstwie "fabularnej" (w warstwie działań postaci), gdzie wydaje się nam naciągane i typowo hollywoodzkie. Niemniej jednak - przewrotnie - tak naprawdę wspomniana główna intryga nie jest pełną intrygą filmu, bo film ma warstwę, którą określiłem teoretyczno-literacką i z punktu widzenia całościowego ta właśnie warstwa wyrasta ponad fabułę (choć i z fabuły) i czyni owo zakończenie ironią, puszczeniem oka, przewrotnością. Tak więc zakończenie jednocześnie nie ma i ma sens z punktu widzenia głównej intrygi, a - w ostateczności - ma go jak najbardziej, bo to, że go nie widzimy jest co najwyżej skutkiem niedostrzeżenia pewnej warstwy znaczeniowej. Trudno to wyjaśnić, bo film jest wyjątkowo przewrotny i bogaty w takie smaczki, a jak już wpadniemy w jeden, zaraz pojawia się drugi problem.
Jeszcze inaczej - Wy po prostu, jak się zastanowić, chcecie, ażeby to co jest fikcją w fikcji, a więc powieść i jej zakończenie było inne. To jest właśnie ta przewrotność - film puszcza oko, zmienia rekwizyt i - tym samym - zmienia sam siebie.
Przypadek Harolda Cricka jednocześnie wyrasta ponad swój świat przedstawiony i nie wyrasta, sam siebie prześmiewa i nie prześmiewa: prześmiwa i wyrasta, bo sam ocenia własne zakończenie negatywnie, prześmiewa, bo postacie w tym filmie niejako autonomicznie, kierując się własnymi decyzjami, decyzjami, których elementem jest właśnie odrzucenie racji teoretycznoliterackich, racji estetycznych dla racji ich własnego świata, te zakończenie wymuszają (co w pełnej intrydze filmu uzyskuje znamię ironii, formalnej gry, przewrotności); nie prześmiewa i nie wyrasta, bo to negatywnie ocenione zakończenie ma ostatecznie miejsce i - jak widać - może niektórych razić.
To ostatnie - ów negatywny odbiór zakończenia - wydaje się być jednak niezrozumieniem, pożarciem przez misternie przewrotną intrygę Przypadku Harolda Cricka. W pewnym sensie więc sami staliście się ofiarą narratora, ofiarą opowieści i o tym z takim smakiem i finezją, delektując się pułapkami intrygi, ten świetny film opowiada.