Nie wiem jak wy to odbieracie, ale uwazam ze ksiazka napisana przez Karen Eiffel bylaby w najlepszym przypadku nudna i niewiele wnoszaca do swiatowej literatury (z obojetnie ktorym zakonczeniem). Bo o czym wlasciwie opowiada? Koles o bardzo monotonnym zyciu postanawia pewnego dnia zrealizowac swoje marzenia, zaczyna grac na gitarze, podrywa dziewczyne... Ostatnia rzecz jaka mozna powiedziec o takiej powiesci to to ze warto by bylo dla niej stracic zycie.
Sposob na usmiercenie Harolda tez okazal sie dosyc blahy. Autorka kombinowala tyle czasu, odwiedzila tyle miejsc zeby wymyslic cos takiego??
Mimo wszystko film mi sie podobal, tylko ta kwestia nie daje mi spokoju. Co o tym myslicie?
A jeśli odwrócimy sytuację, że to książka jest o filmie, czyli zawiera każdy przyczynek do wypadku, łącznie z reakcją Harolda na głos Karen pochodzący z telewizora znawcy literatury? Karen wprowadziła własną osobę do książki, którą pisze, tylko po to, by faktycznie przekazać Haroldowi scenariusz, jak i uzupełnić inne elementy ciągu przyczyna-skutek. W filmie nie jest przedstawiona cała książka, całość mogłaby opowiadać o Haroldzie opisując każdy szczegół filmu, bo chyba nie jest to 30 zdań ułożonych ze słów narratorki, które możemy usłyszeć w ciągu dwóch godzin. Czy to możliwe? Wydaje mi się, że tak, ale wtedy mamy lekkie zapętlenie. I na podstawie mojej teorii książka była genialna, bo w końcu jakoś wychodzi z tego zapętlenia i to całkiem skutecznie (i nikogo przy tym nie zabijając).