Film już na samym początku pokazuje, że ma na siebie pomysł. Już od pierwszych minut razi nadmierną inspiracją czy też naśladownictwem "Aż poleje się krew". Jane Campion bierze garściami od Paula Thomasa Andersona. Sceneria, kolorystyka, kadry, tempo narracji, przejmująca specyficzna muzyka i on bohater. Phil Burbank to posągowy Amerykanin, którego można by postawić w jednym szeregu z bohaterami Johna Wayna i Clinta Eastwooda. Ale tylko tak się wydaje. Tak jak Daniel Plainview nie jest uosobieniem amerykańskiego snu, tak Phil nie jest kowbojem z legend. Skrywa on tajemnice. Za swym bohaterem podąża sam film. Początkowo jawi się jako antywestern, jednak przeistacza się w dramat obyczajowy by finalnie zaszokować jak "Psychoza" swym zakończeniem i finalne stać się filmem psychologicznym ?? sam nie wiem. Phil mimo iż pozuje na twardziela, któremu nic nie jest straszne tak naprawdę w głębi duszy okazuje się być delikatny. Tymczasem będący wszystkich popychadłem Petere okazuje się finalnie mieć najwięcej jaj ze wszystkich. Gdy film zmierza w melodramatyczne wątki znane z "Brokeback Mountain" lub "Moonlight" i panowie coraz bardziej się do siebie zbliżają Phil niespodziewanie umiera. I tu finalna scena zmienia wszystko o 180 stopni. Jeden gest sugeruje, że tak naprawdę Peter celowo zaraził kompana wąglikiem odpłacając mu sadystyczne traktowanie jego matki. Kto wie a może Peter stał również za śmiercią swojego biologicznego ojca. Finalnie rodzi się z niego Norman Bates.