Poważny kandydat do miana najgorszego filmu w dziejach. Nieporadność oraz ostentacyjna amatorka, jakimi epatuje "Birdemic", byłyby w stanie zawstydzić samego Ed Wooda. Zacznijmy od scenariusza, który zgodnie z najlepszymi wzorcami wypracowanymi przez kino katastroficzne, skazuje nas na ciągnące się w nieskończoność wprowadzenie, podczas którego jesteśmy świadkami szczegółowo przeprowadzonej introdukcji postaci. Pierwsza połowa obrazu Nguyena upływa pod znakiem dziwacznego mariażu komedii romantycznej i obyczajówki. Oto bowiem poznajemy głównego bohatera, telemarketera z ambicjami (sic!), który zakochuje się w początkującej modelce. Ich sielankowy romans kwitnie w najlepsze, przy udziale nieprawdopodobnych kwestii dialogowych i aktorstwa w stylu "Jerry Springer Show", kiedy to nagle - ni stąd, ni zowąd - do akcji wkraczają mordercze ptaki. Nie byle jakie ptaki, trza zaznaczyć. Wklejone w ujęcia, gifowe "orły" (!) są..., cóż, ciężko mi znaleźć na to właściwe określenie, podejrzewam, że nie da rady ująć tych wrażeń w odpowiednie słowa, gdyż takowe zwyczajnie nie istnieją. Ptaszydła fruwają więc nad naszymi uciekającymi bohaterami (dokąd uciekają - tego nie wie nikt), okazjonalnie są ostrzeliwane z broni maszynowej (moment na który czekacie całe życie: scena, w której uciekinierzy ratują pasażerów autobusu... otwierając do nich ogień), ale znajdzie się również miejsce na chwile oddechu, kiedy to postaci beztrosko wypoczywają sobie na łonie natury. Nie należy również zapominać o proekologicznej wymowie całości, albowiem, jak przekonują twórcy, za ataki "orłów" (arghhh! musicie to zobaczyć!) odpowiedzialne jest... globalne ocieplenie. Żebyśmy przypadkiem nie mieli w tej kwestii zbędnych wątpliwości, co jakiś czas raczeni jesteśmy gadkami zapaleńców, ocalałych naukowców, których w post-apokaliptycznej rzeczywistości ptasiej zarazy, jak się okaże, jest pod dostatkiem. Absurdy można by wyliczać zresztą w nieskończoność, "Birdemic" to w zasadzie zwięzły wykaz chwytów i rozwiązań fabularno-realizacyjnych, których stosować przy realizacji filmu nie należy. Kadrowanie, montaż (Windows Movie Maker?), dźwięk (brzmi, jakby ktoś go zgrywał na dyktafon, a następnie mozolnie synchronizował z obrazem - z tragicznym skutkiem), muzyka (niczem John Williams u Spielberga, szkoda tylko, że poszczególne kompozycje kompletnie nie pasują do scen) - wszystko jest tutaj obscenicznym gwałtem na języku filmowym, dowodem jego kompletnego braku zrozumienia. Może wam się tedy zdawać, że "Troll 2" lub "Plan 9 z kosmosu" to niepodrabialne gnioty, jednak dopiero "Birdemic" służyć może za rzadki przykład dzieła, które sprawia autentyczne wrażenie, jakby zostało nakręcone przez grupę ludzi upośledzonych umysłowo. Wyobraźcie sobie, że rodzaj człowieczy rzeczywiście zaatakowany został przez uskrzydlonych morderców, ale całą sytuację obserwujecie oczami osoby dotkniętej zespołem downa - mniej więcej właśnie tym jest "Birdemic. Shock and Terror". Unikat, bez dwóch zdań.
Obejrzyj też dwójkę, jak zobaczysz atak meduzy, wylot orłów z jeziora czy jaskiniowców, cóż, perełki, prawdziwe perełki.
Ja się dobrze bawiłem, a moment obrony przed morderczymi ptakami przy pomocy niezawodnych wieszaków to mistrzostwo, nie wiem czy jakaś komedia z ostatniej dekady zdołała przyprawić mnie o niekontrolowany wybuch śmiechu, jak udało się twórcom w tej pełnej napięcia scenie.
W odpowiedzi na zarzuty, co do zbyt długiego wprowadzenia, Nguyen tłumaczył, że to thriller romantyczny.
Długie wprowadzenie to chyba dowód, że oni to robili na poważnie. Choć jak zobaczyłem te orły i usłyszałem ich pisk, zwątpiłem, czy rzeczywiście.