7,3 48 tys. ocen
7,3 10 1 48145
6,3 19 krytyków
Pułkownik Kwiatkowski
powrót do forum filmu Pułkownik Kwiatkowski

"Cie, choroba", jak mawiał pewien nieodżałowany sołtys.

Za oknem początek końca lata, szary i mżysty a w naszej, jedynej, praworządnej TVP po raz 20? ostatni film Kazimierza Kutza pt "Pułkownik Kwiatkowski"

Nie jest to film dobry, nie wiadomo też jak go sklasyfikować. Oficjalnie figuruje jako... komedia, ale czy aby na pewno spełnia jej wymogi? Wszak opowieść dotyczy bardzo ważnego okresu w historii powojennej Polski, no i są w tym filmie sceny, które w żadnej mierze komediowe być nie powinny. Czy zatem mimo to, należy film Kutza wrzucić do jednego worka razem z pogodnymi niedzielnymi porankami. No, ale z drugiej strony komedia komedii nie równa.

Oprócz przedstawienia głównego bohatera, który podobno istniał naprawdę, choć o jego dalszych "pozafilmowych" losach nie wiadomo kompletnie nic, na scenę wkracza postać co do której rzeczywistej bytności nikt wątpliwości nie ma, a mianowicie:

1) Moczar Mieczysław. - W filmie Kutza popularny "Mietek" jest przedstawiony jako niemal orędownik narodowej schizmy, chęci wyrwania polskiej polityki z łap sowietów, tymczasem nałożony nań sowiecki kaganiec nie dość, że nigdy go nie uwierał to jeszcze ochoczo i z prawdziwym zaangażowaniem wykonywał do końca polecenia swoich panów. Jak to się ma do postaci Moczara występującego w filmie Kutza? Nijak. No, ale w końcu w "Dyktatorze" Charles Chaplin pokazał Hitlera odbijającego swoją dupą balon w kształcie kuli ziemskiej i zapewne z prawdziwym poronionym wodzem III rzeszy nie miało to za wiele wspólnego. Miało być jednak śmiesznie i było. Czy zatem Kutz ośmiesza Moczara? Nie, nie robi tego. Czy go zatem gloryfikuje? Też nie. Jaki jest więc Moczar w filmie Kutza? Nijaki.

2) Krysia i Andrzej - Czyli Renata Dancewicz i Marek Kondrat. Para, która przeżyła z sobą niejedną filmową przygodę tudzież filmowy romans, vide produkcje:"Ekstradycja" plus "Diabelska Edukacja". Czyżby zatem, to sam Kondrat ochoczo optował u Kutza o rolę dla panny Dancewicz niczym Olbrychski za Braunek? Nie wiadomo. Dość, że panna Dancewicz w filmie "Pułkownik Kwiatkowski" o zgrozo, zagrała, choć słowo "zagrała" jawi tu się jako pewne nadużycie, powiedzmy, że się pokazała lub też wystąpiła.

O ile same wyczyny Kwiatkowskiego jako wiceministra do spraw bezpieczeństwa publicznego są zainscenizowane naprawdę dobrze z masą znakomitych dialogów, o tyle ów nieszczęsny romans pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów po prostu leży, kwiczy i wierzga, a właściwie to już się nie rusza, wierzgał wcześniej i dostał w końcu koncertowej zadyszki.

Cała rzecz wygląda bowiem jak gdyby została żywcem przeniesiona z 200 odcinka którejś z polskich telenowel. Co gorsza, zarówno reżyser i scenarzysta mają od początku wielki problem ze swoją kobiecą bohaterką. Raz, jawi się ona jako pewna siebie, wyzwolona kobietka, wolna od wszelkich sentymentów, której byle kwiatek czy czułe słówko nie zawróci w głowie, co najwyżej wzbudzi żywą niechęć, by niedługo później uczynić ją wzorcowym modelem Matki Polki lejącej rzewne łzy przy zamążpójściu i oczekującej z niecierpliwością przyjścia potomka. Amen.

Do tego, co i rusz, autor scenariusza wkłada jej w usta niemiłosiernie sztucznie brzmiące popisowe oracje, typu "jest jednak w tobie coś z dziwkarza". Sztuczne, bo , żeby wypadły wiarygodnie należałoby posiadać pewien zakres wiedzy z filmowego aktorstwa, tymczasem panna Dancewicz grać nie potrafi, wyłącznie recytuje i to słabo bo co chwila zjada końcówki wypowiadanych, recytowanych kwestii.

Jej rola w filmie jest czysto ozdobnicza i sprowadza się, dosłownie, do czterech rzeczy, przejazdu na tylnym siedzeniu łazika, mówienia: "Boję się o Ciebie", ewentualnie "Bałam się", prezentowania biustu, oraz finałowego szlochu na ramieniu ukochanego.

Jednym słowem, Renata Dancewicz partoli cały film. Gdyby jej nie było, powstała by rzecz naprawdę dobra, by nie rzec, znakomita a tak? Mamy tutaj do czynienia z czymś pomiędzy wojenną komedią a "Modą na Sukces" w wersji retro.

Zadziwiające, jak kompletnie nieudana rola Dancewicz spaja się z resztą filmu do tego stopnia, że niepodobna ich do siebie oddzielić, choćby w imię własnej filmowej wrażliwości. Jest w tym filmie scena autentycznie zabawna, casus piersi Dancewicz i reakcja na nie głównego Bohatera. Nieoczekiwane, zabawne, mądre. Co robi potem Kutz? Powtarza to wszystko i robi to w sposób tak nieporadny, tak sztuczny, tak nieprzystający do całości, że poważnie zastanawiam się nad ówczesną psychiczną kondycją tego zasłużonego przecież twórcy. Okazuje się, w całej tej miłości najważniejsze było pokazać cycki, ot i wszystko. Prawdziwe chwile wzruszenia, naprawdę.

Efekt? Wzruszenie ramionami. Jeżeli chodzi o mnie to w końcówce groźny płk Kizior mógłby płk. Kwiatkowskiego pokroić, usmażyć, a następnie spożyć z chlebkiem i musztardą. Nie czułem do postaci granej przez Marka Kondrata absolutnie niczego, ani złości, ani litości ani sympatii, totalna obojętność a przecież dokonał rzeczy absolutnie wspaniałych, dziwne, nie?
Co z tego, jeżeli od początku czuje się umowność tego wszystkiego, takie to koturnowe wszystko i w gruncie rzeczy jałowe.

3) Kazimierz Kutz - W jednym w wywiadów sędziwy twórca zapytany dlaczego zaprzestał kręcenia filmów? Kutz z właściwą sobie nonszalancją odpowiedział, że kino go znudziło.
Ja jednak w to nie wierzę. Jestem zdania, że przy "Pułkowniku Kwiatkowskim" Kazimierz Kutz po prostu zrozumiał, że już nie potrafi kręcić filmów, przynajmniej nie w takim stopniu jakby chciał.