...wylewa się z tego filmu, a właściwie wyrobu filmopodobnego, garściami. Sztuczność czuć na kilometr. Nowy "Punisher" nie dorasta w najmniejszym stopniu do poziomu swoich filmowych poprzedników, bo co z tego, że Ray Stevenson wygląda jak Frank Castle z komiksowego pierwowzoru, skoro nie jest postacią pełnokrwistą? Nie jest nawet człowiekiem - przypomina robota z wyuczonymi trzema wyrazami twarzy, służącego do robienia rozwałki (o dziwo nieefektownej), z której tak naprawdę nic nie wynika i nie wiadomo, czy się na niej śmiać, czy płakać. Masakra zostanie za to okraszona wyjątkowo tępymi dialogami, pisanymi chyba przez dziecko z podstawówki zafascynowane grami komputerowymi. Scenariusz filmu to jego największa bolączka, chociaż słowo "scenariusz" jest tutaj nie na miejscu, bo takowego "Punisher: War Zone" nie posiada. Ot, prymitywny zlepek pomysłów z innych tego typów filmów, szczególnie bolą chamskie zżynki z "Batmana" Burtona (przecież Jigsaw to taki niedorobiony/niedorozwinięty Joker) czy "Blade - wieczny łowca". W całym tym bezsensie nie odnalazła się pozbawiona reżyser Lexi Alexander, twórczyni pseudomęskiego kina akcji, która nie dość, że nie potrafi poprowadzić aktorów w żadnym konkretnym kierunku (wszyscy grają na żenująco niskim poziomie), nie wie jak konstruować sceny akcji i budować w nich napięcie, to jeszcze opiera całość produkcji na ogromnej dawce krwi, flaków i fucków. Po co? Nie wiem, bo w przypadku filmu niemieckiej pani reżyser, ekranowa przemoc ani nie dostarcza odpowiedniej dawki emocji, ani nie sprawia frajny, ani nie każe się nad nią zastanowić, nie obrzydza... nie, nie, nie, i jeszcze raz nie dla takich filmów akcji, które same nie wiedzą, czy chcą być komedią, sensacją, farsą czy krwawą orgią dla przedszkolaków.
1/10
Zgadzam się w 100 procentach. Już pierwsze minuty filmu pokazują tragiczny poziom tej pseudo produkcji. Efekty rodem z filmów klasy d lub e, wspomniane wcześniej drętwe dialogi czy totalna bezpłciowość postaci. Zawiodłem się niesamowicie.