Hollywood jak zawsze antykatolicki, ale głupi jak lewy but (powołano by specjalną komisję, ewent. zlecono "tajną misję" komuś bardzo zaufanemu i choć trochę fachowemu, a nie jakiemuś młodemu narwańcowi, którego kardynał pierwszy raz widzi na oczy).
Sam pomysł ciekawy, lecz film potwornie sztampowy, wręcz niewiarygodnie papierowe postacie. Banderasa, przystojnego księdza-bojownika po przejściach jeszcze darujemy, główny bohater może być kimś ponadprzeciętnym, ale dalej: młoda piękna archeolog, koniecznie wdowa z traumą i koniecznie nowoczesna "silna kobieta", jeżdżąca jak wariatka, twardy i ostry jak brzytwa łysy szef bezpieki, koniecznie palący jak smok (wypisz wymaluj Savalas z cygarem czy lizakiem), kardynał kunktatorski (wiadomo, katolicki musi być "zły"), stary rabin dobry i mądry (wiadomo, żydowski musi być "dobry" i jeszcze mądry), niemniej jego ortodoksi, w istocie sprzeciwiający się syjonizmowi i wykorzystywaniu świętych miejsc, to w filmie tłum religijnych narwańców idiotów, bo w coś wierzą; dalej - "dobry" i prawy że aż strach Palestyńczyk, który odda życie za dzieci Żydówki, ksiądz archeolog z kryzysem wiary popełni samobójstwo, nawet "zły" szef jakiegoś miejscowego Hamasu to klasowy złoczyńca z blizną, biały, wysoki (no w ogóle nie rzuca się w oczy w tłumie) i z filozoficznymi rozkminami, plus jego bojownicy koniecznie w arafatkach, żeby ich przypadkiem nie pomylić, do tego młody recepcjonista pedaueq - kompletnie w fabule niepotrzebny i tylko nabija czas czerstwymi żartami, ale okaże się komputerowym geniuszem, który coś ważnego odkryje, a jakże... pliz...
Oprócz ganiania się o artefakty archeologiczne i pompatycznej muzyczki, w tym filmie w ogóle nie ma życia, wyłącznie klisze i szeleszczący papier. Uwagę wzbudza tylko sam temat, reszta jest głupia i nudna fhui.
Nawet rysującego się romansu nie potrafili ciekawie pokazać, a mamy tu przecież samograj, bo ksiądz i nowoczesna, twarda, do tego Żydówka; nawet to spieprzyli.
P.S. Przebojowa archeolożka musi zakochać się w Banderasie i łagodnieć na każdą jego odzywkę, sztampowe, ale niech będzie, jednak taka niby napalona bez problemu zostawia go samego z ładniutką, słodziutką naukowczynią z dobrym dekoltem (ok. 53-54 min.), bo musi wyjść zapalić - ponieważ wyszło im w fabule, że bohater musi zostać sam i podać błędny znacznik. Tylko że zakochana kobieta w życiu by tak nie postąpiła.
I jeszcze Banderas musi mieć na imię "Matt", to przecież takie typowe latynoskie imię. Nie ksiądz Mateo czy Mateus, ale anglosaski Matt, żeby widzowi w USA swojsko brzmiało. Żenada.