" Największa i najdroższa polska super produkcja "- tak nazwano pierwszą
polską adaptację noblowskiej powieści H. Sienkiewicza . Ekranizacją "Quo vadis"
zajął się Jerzy Kawalerowicz . Doskonały i ceniony reżyser przenosi na ekrany doskonałą powieść doskonałego, cenionego polskiego pisarza . Co wynikło ze spotkania gigantów ?
Film opowiadający o .... , no właśnie o czym dokładnie opowiada "Quo vadis" ? Tematem przewodnim jest chyba chrześcijaństwo , ukazanie męczeństwa
pierwszych wyznawców Chrystusa i ich nie gasnącej wiary . Czytałam jednak wypowiedzi , iż pan Kawalerowicz pragnął zrobić film nie religijny , a filozoficzny .
Obraz ten miał być odpowiedzią na pytanie tytułowe : Dokąd zmierzasz .... człowieku?
I rzeczywiście powieść H. Sienkiewicza zawiera taką odpowiedź . Ukazuje ludzkie charaktery i zachowania uświadamiając do czego one prowadzą . Tak na przykład , z postaci Nerona wnioskujemy , że pycha , samouwielbienie i nadmiar władzy prowadzą do klęski .
Niestety , z przykrością muszę stwierdzić , że będąc w kinie odniosłam nieco inne wrażenie . Głównym tematem filmu wydała mi się miłość Winicjusza i Ligi .
Wskazywały na to liczne "ach" i "och" , a także coś w stylu "aaaa..." wychodzące
często i gęsto z ust kochanków .Po godzinie filmu już mi się troszkę znudziły zbliżenia nic nie znaczącej twarzy Ligi - Magdy Mielcarz , a także rozmarzone oczy Marka - Pawła Deląga .
Niezbyt wyraźnie ukazana została przemiana Winicjusza .Najpierw jest zły , popychany żądzą , liczący się tylko z własnymi pragnieniami , a w chwilę po tym dobry , wyrozumiały , przebaczający . A gdzie się podział długi i burzliwy proces przemiany ? Sienkiewicz pokazał , jak człowiek ten walczył ze sobą , jak wybuchał , jak próbował się uspokoić . A w filmie ? Czy to Paweł Deląg nie umiał tego pokazać,
czy Jerzy Kawalerowicz zapomniał , a może nie chciał uwzględnić ?
Na szczęście braki te wynagrodził nam Jerzy Trela w doskonałej roli Chilona
Chilonidesa. W jego oczach można było dostrzec chciwość , krętactwa , a potem strach i cierpienie . On zmienia się naprawdę . Potrafi rozbawić , pokazać złość
i wzruszyć . Tę postać każdy zapamięta na długo . Jest prawdziwa .
Równie godną uwagi okazała się doskonała kreacja Michała Bajora . Ten znany aktor i piosenkarz gra ciałem , głosem , całym sobą . Jest po prostu fenomenalny , przynajmniej dla mnie .
W filmie poza tymi dwoma doskonałymi kreacjami pojawiło się jeszcze wielu aktorów , jednych dobrze oddających swoją postać , innych , którym szło gorzej .
Osobą , którą zaliczyłabym do tej drugiej grupy , jest filmowa Ligia . Być może to nie jej wina , taka dostała rolę . Rolę po porostu nudną . Z książki zapamiętałam Kalinę jako piękną , delikatną postać - taka była również Magda Mielcarz . Lecz pamiętam też , że bohaterka prowadziła ze sobą walkę wewnętrzną . Stanęła pomiędzy miłością
do Jezusa , a uczuciem do porywczego wyznawcy rzymskich bogów . Nie umiała tego początkowo połączyć , dopiero apostoł Piotr uspokoił ją . W filmie ta rozterka
przedstawiona jest w postaci kilku westchnień i łez .
Od początku filmu rzuca się w oczy , że panna Mielcarz nie otrzymała wykształcenia aktorskiego . Jej wypowiedzi aż "wieją" sztucznością .
Patrząc na grę aktorów film wywołał we mnie mieszane uczucia . Jedne postaci
były doskonałe , inne dobre , a niektóre po prostu zaistniały . Natomiast , gdy przyjrzałam się technice wykonania filmu , dekoracjom itp. , mogę powiedzieć , że pieniądze nie poszły na marne. Nie widać sztucznych zwierząt , manekinów . Wszystko jest realne i piękne , mimo że wiadomo, iż komputery miały tu swój wkład.
Szczególnie zachwyciły mnie kostiumy ( Magdaleny Lesławskiej i Pawła Grabarczyka) . Jedne są przepiękne , inne stare tak , jak powinny . Dużą uwagę zwróciłam i chyba nie ja jedna , na obuwie , a szczególnie Nerona . Czerwone butki na koturnie w jakich pojawił się cesarz , podkreślały niezwykłość ( w negatywnym tego słowa znaczeniu ) , oryginalność i ekscentryczność postaci . Były idealnym dopowiedzeniem charakteru władcy , a także , co słyszeliśmy na sali , miłym , rozweselającym dodatkiem .
Dostrzegłam także kilka ( szkoda , że tak mało ) cudownych zdjęć autorstwa Andrzeja J. Jaroszewicza . Niebo , morze i miasto ( a szczególnie płonące ) to jest to, co Jaroszewicz umie ukazać . Żałuję , że tych pięknych obrazów pojawiło się w filmie tylko pięć ( przynajmniej tyle naliczyłam ) , ale cóż , w końcu co za dużo , to niezdrowo . Szkoda tylko , że tej zasady nie uznaje reżyser w okazywaniu scen okrucieństwa . Kawalerowicz , który w niejednym filmie oszczędzał widzowi patrzenia na śmierć , na morderstwa , tu jakby zmienił zwyczaj .Jego dzieła nieraz
pozwalały widzowi bać się bardziej swojej wyobraźni , niż obrazu na ekranie . Wiele razy , bowiem , należało ją uruchomić , aby dostrzec to , co działo się za kamerą .
Odniosłam wrażenie , jakby w tym filmie reżyser postanowił wynagrodzić sobie
i widzom wszystkie poprzednie sprytnie ukryte okrucieństwa . Doskonale sobie zdaję sprawę , że sceny rozrywania chrześcijan przez lwy były konieczne , one są jednym z głównych elementów powieści , ale nie musiały trwać tak długo i być tak dokładnie przedstawione . To samo dotyczy scen wywożenia z amfiteatru martwych ciał . Zauważyłam także , że twórcy filmowej wersji "Quo vadis" bardzo lubią zbliżenia.
Jeśli podczas całego filmu to zbytnio nie razi , może czasami nudzi , tak w scenie w amfiteatrze przyprawiało mnie o niezbyt miłe uczucia . Również las krzyży zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie , nie musiałam wcale oglądać z bliska , jak wbijano gwoździe w ręce chrześcijan . Ale cóż , reżyser i operator nie wzięli pod uwagę słów
Petroniusza : "Jeśli chcesz patrzeć na mięso , każę odbić sklep rzeźnika"...