Dobre, choć wkurzające filmidło, które na pierwszy rzut oka przynosi odmienny od zamierzonego skutek.
Niby unosi się tu gdzieś duch Ghandiego, nikogo moralnie się nie wybiela, a ja po seansie jedynie pałam nienawiścią. Lecz wtedy zrozumiałem, że to tylko świadczy o wielkości tego działa, bo udowadnia, że Lee trafnie ujął naturę problemu. To nie kolor skóry generuje przemoc, ale nienawiść w nas drzemiąca…
Moja ocena - 6/10
Czarni jeszcze nigdy nie byli tak czarni jak w tym filmie. Czarna muzyka, czarny styl, czarna dzielnica, czarna zajebistość.:)
Pod względem formalnym to jest takie drobne sceny - jestem zachwycony sposobem, w jaki nakręcono ten film. Zwykły spacer po ulicy jest tu kompletnym pokazem wszystkich postaci - "Jou nigga, wazup?" które teraz są tylko tłem i siedzą na schodach gadając, ale później będą mieli swój epizod. Jak kamera krąży po dzielnicy, jak zmienia się z perspektywy trzecio- na pierwszoosobową (opowieść o Hate i Love - kiczowata, ale jednak super). Arcydzieło formy i basta.
Ale nie wiem za bardzo, co tym filmem Lee chciał przekazać - że jak jest gorąco, to wszyscy są lekko poddenerwowani już na starcie? Że uprzedzenia są i już, żadne racjonalne argumenty ich nie pokonają? Że czarni stworzyli mnóstwo świetnej muzyki? Sam już nie wiem... Niemniej, dobrze się to ogląda. Nigga 4 life! <3
7/10.