Właściwie cała ta historia mogłaby się skończyć w pół godziny, gdyby bohaterowie mieli chociaż trochę oleju w głowach. Zamiast bezmyślnie biegać po wyspie, wystarczyłoby trochę taktyki. Mają dom zapewniający schronienie (na strych albo dach psy nie były w stanie wejść. Mają mnóstwo narzędzi, metalowych przedmiotów, drewna. Mają w końcu linę, łuk i strzały.
Mój pierwszy pomysł byłby następujący: lina przywiązana do strzały i wielokrotne użycie jednego "pocisku" do wyeliminowania wielu zmutowanych psów. Gdyby to z jakiegoś powodu nie wypaliło postarałbym się o więcej strzał, choćby prymitywnych, z zaostrzonych patyków.
Drugi pomysł: nie ruszałbym się na krok bez jakiejś broni białej - włócznia zrobiona z kija z przyczepionym nożem, zaostrzona pika albo choćby jakaś pałka nabita gwoźdźmi.
Trzecia sprawa. Ogień! Ogień do cholery! Już jaskiniowcy wiedzieli, że zwierzęta boją się go jak... Ognia. Nie bez przyczyny - z ich punktu widzenia jest to rzecz, przed którą nie ma skutecznej obrony. Amerykańska młodzież jest mniej inteligentna niż neandertalczycy. ;)
A już kompletnie najgłupszą rzeczą był motyw podłączania komórki do wzmacniacza antenowego w radiostacji. ;)