To niby jest dokument?!
Jak można zrobić film o manieczkach i Wixapolu i twierdzić, że jest o techno i rave... Czy twórcy w ogóle wiedzą co znaczą te słowa?
rozwiniętą myśl i solidną recenzję znajdziesz tu: https://muno.pl/news/rave-film-pelen-falszywych-tez-i-straconych-szans/
Trudny i długi temat. Rave w Polsce wyglądał inaczej niż na wyspach czy w Niemczech. U nas życie imprezowe skupiało się bardziej wokół klubów. Dla przykładu sopocki Sfinks, warszawska Lokomotywa, Piekarnia czy Przestrzeń Graffenberga, łódzki Riff Raff, wrocławskie Kanty i duuużo innych. Manieczki są problematyczne, bo oprócz niezłej dawki muzyki potrafił lecieć tam straszny skomercjalizowany szajs, plus ten okropny "MC". Oczywiście mieliśmy swoje festiwale, ale z oczywistych względów nie były tak napompowane i olbrzymie, jak te zagraniczne. Imprez plenerowych jednak nie brakowało. I tak np. Instytut energetyki, Mayday Polska, Łodzka Parada, Acid parties w Lubiążu czy Aspect ov Valor oferowały różnorodność stylistyczną i muzyczną. Przyciągały też różnorakich uczestników, aczkolwiek z reguły na takie imprezy przychodziło znacznie więcej dobrze zorientowanych osób, które wiedziały co i jak. Dresiarstwo też było, ale rzadziej i raczej na imprezach stylizowanych na te niemieckie spędy (nie zapomnę do końca życia ganiania się dresiarstwa z policją na jednej z imprez w Instytucie :). Ale w tym wszystkim najważniejsza i tak była muzyka. Słuchało się i tańczyło do wszystkiego, co nie zalatywało komerchą. I tak mieszało się wszystko. Drum`n`bass lub jungle; techno (wczesne niemieckie, detroit, pumpin, london acid); trance (psychedeliczny, goa, i ten bardziej komercyjny - triumfy Van Dyka); brakebeat i big beat; hardcore (najczęściej odmiany belgijskiego technodrome); house. Mieliśmy też świetnych lokalnych twórców: dRWAL, Tromesa, KrisB, Fading Colours, Wookie, Siasia, Sonic Trip - to tylko kilku i tak z brzegu oraz DJ`ów. Jak wspomniałem na początku, to trudny temat. Trudny, bo sama muzyka była trudniejsza w odbiorze - ostrzejsza, bardziej bezkompromisowa. Inna. Wprowadzała w stan hipnotycznego transu- kawałki nie trwały po cztery minuty i nie były zbudowane z samych buildupów i dropów. Tak czy inaczej polecę coś innego. Kilka tytułów, które może są jeszcze dostępne w sprzedaży: 30 lat polskiej Sceny Techno - świetna do poczytania, przedstawia historię naszego podwórka. I robi to sprawniej i lepiej niż ten filmowy dokument. Jeżeli chodzi o początki na wyspach, obowiązkową pozycją jest Odmienne stany świadomości Matthew Collina. I last but not least perełka Tomasza Szlendaka pt. TechnoMania. Cyberplemię w zwierciadle socjologii.