typu: bajka, nie kazdy narkoman tak konczy, czemu wyladowali w wiezieniu itp. Oczywiscie,
wszystko bylo robione na maximum dramatyzmu i o to wlasnie chodzi, pokazac kompletna
skrajnosc. Nie wiem, czemu ludzie tego nie rozumieja.
Nie zaliczylam bym tego filmu do typowego, powaznego dramatu. Przynajmniej ja tego tak nie widze.
nawet nie dlatego, ze ogólnie nie lubię tego filmu, powiem, że jest to degregat. Muzyka z przeszłości, zbieranina twarzy, które nie wiedzą jak wyrazić półtorej emocji naraz, psychotyczne sceny tworzone przez kopanie w kamerę... popełnili tu podobny błąd do tego przy ekranizacji Pottera: scenariusz mówi jedno, film drugie.
Obejrzałem dzisiaj film po raz drugi po długiej przerwie. Za pierwszym razem oglądałem zbyt uważnie, widziałem w pewnych momentach jaskrawy banał, wtórne motywy i niespójności, film miał u mnie 7. Teraz po ukończeniu filmu po raz drugi pozostawił u mnie "to coś". Ten film ma miażdżyć, ma ci wylać na twarz wiadro fekaliów i nie pozwolić ci się umyć. Trzeba się w niego zatopić i pogrążać stopniowo razem z bohaterami, aż skończy się na dnie.
Nie jestem jednym z tych ludzi, którzy usilnie próbują przekazać komuś swoje racje. Ba, jestem od tego bardzo daleki i nigdy nie staram się kogoś do czegoś przekonywać na siłę. To jest piękne w filmie i w sztuce w ogóle, że ma ona miliony obliczy w oczach każdego indywidualnego odbiorcy. Czemu zatem podpiąłem się akurat pod ten komentarz? Bo pomimo całkowitego zrozumienia do odmienności zdania, nie zgadzam się jakoby Ellen Burstyn (perełka utworu w moim odczuciu) w tym filmie nie potrafiła "wyrazić półtorej emocji naraz".