Prawie jak film. Tępy, niespójny, udawany - nic więcej. I po co robić taki film? Szkoda taśmy filmowej.
Niestety są ludzie dający mu 10/10. No cóż tacy też muszą żyć. Miłego dnia.
Chłopie 4/10?Chyba naprawde musisz lubic Seagala i Van Dammea:) Revolver to bardzo dobre kino...szkoda,ze nie kazdy je rozumie...10 daje mu za same dialogi i nareszcie niezla role Stathama....pozdrawiam
Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni określeniem "tacy też muszą żyć". Zwykle nie używam takich środków w dyskusji, ale byłem 5 minut po seansie i trzymało mnie uczucie zmarnowania mego czasu i potencjału jaki mimo wszystko Guy Ritche ma. Sprowokował mnie też człowiek dający mu 10/10. Taka nota oznacza, że jest to jedno z niewielu arcydzieł filmowych w historii kinematografii. Sięgnąłem po "Revolver" tylko i wyłącznie ze względu na dość udany "Przekręt".
Zwykle, jeśli film jest średni i niczym mnie nie zrazi, to może liczyć na ocene 5/10. Ten niestety zraził. Zapytacie czym? A ja zapytam - od czego zacząć?
Najgorsze jest to, gdy reżyser nie szanuje widza. Wydaje mu się, że jak skleci kilka gangsterskich historyjek, nie wkładając w to wysiłku to i tak widz to kupi. Jeśli widzę, że reżyser ma mnie za idiotę, to zaczynam się denerwować. Do końca seansu udaje mi się dotrwać tylko dzięki nadziei, że może zakończenie nie będzie tak trywialne jak sądzę, że może reżyser mnie zaskoczy. Nie zaskoczył.
Kilka cytatów:
"Kiedy przeciwnik podejmuje wyzwanie, inteligencja ofiary zostaje podważona. Nikt nie pogodzi się z tym".
"Im bardziej wyszukana gra, tym bardziej wyszukany przeciwnik".
"Jedyny sposób na to, by zmądrzeć, to grać z mądrym przeciwnikiem".
To by było na tyle:)))
Jeszcze bardziej utwierdzam się w ocenie 10/10.
P.S.: "You don't play by the rules, Mr. Ritchie", hehe
Spejalnie dla Ciebie znajdę w każdym z tych cytatów jakiś błąd:
1. W drugiej części tego cytatu jest błąd stylistyczny.
(Tu trochę się czepiam)
2. Można by wygłosić zdanie odwrotne do danego i również kazać ludziom się nim zachwycać. Czyż to nie pięknie brzmi: "Im prostsza gra, tym bardziej wyszukany przeciwnik" ?
3. Jest wiele sposobów by zmądrzeć, a gra z mądrym przeciwnikiem jest tylko jednym z nich, ale z całą pewnością nie jedynym.
Chciałbym zwrócić się z apelem do wszystkich oceniających filmy. Macie do dyspozycji skalę ocen 1-10, korzystajcie z niej. Jeśli jakiś film według was jest średni to dajcie mu średnią ocenę. Takie szarżowanie z wysokimi ocenami jakie panuje na filmwebie tylko zaciemnia obraz filmu dla innych użytkowników.
Można zrozumieć człowieka, który daje 10/10 jakiemuś jednemu, ulubionemu filmowi który ogólnie rzecz biorąc na to nie zasłużył. On jest nim zachwycony i ma do tego prawo. Ale takich filmów może być kilka : dwa, góra trzy.
Dziękuję za uwagę.
Tych cytatów Ritchie nie wymiślił. On je tylko zaporzyczył. I to kiepsko. Sam film to pełno filozofowania , wymachiwanie pistoletami , brak sensu usprawiedliwione horobą głownego bohatera pod sam koniec. Ritchie sam nie wiedział co tworzy. Film jest średnio zagrany ( jednynie Andre Benjamin był naprawdę dobry) , przekombinowany , nudny i nie przekazuje nic , co by chciał. Bo 50 cytatów od różnych sławnych ludzi nie czyni filmu wielkim.
Uczciwiej byłoby chyba napisać, że po prostu wolisz filmy bardziej konwencjonalne niż niekonwencjonalne... prawda? Proponuję poszerzać horyzonty, kolego, niż pisać głupoty o jakiejś CHorobie głownego bohatera.
"Ale takich filmów może być kilka : dwa, góra trzy"
A kim ty jestes, zeby mi mowic ile mam miec ulubionych filmow, co? Ludzie mysla, ze jak mozna sie wypowiadac na necie, to od razu mozna innym narzucac swoje zdanie. A ja np. daje 10-tke filmom, ktore z czystym sumieniem ocenilbym na 8 czy 9, zeby podwyzszyc srednia po ludziach ktorzy daja "1" dla jaj, albo dlatego, ze to nie ich ulubiony gatunek, czy tez filmu nie zrozumieli. Pokaz komus, kogo bawia tylko efekty specjalne teatr telewizji a oceni go na 1, bo go znudzi... To chyba bardziej niesprawiedliwe, niz podwyzszanie oceny o 2,3 pkt.
Zawyżanie oceny jest tak samo niesprawiedliwe jak zaniżanie, nie sądzisz? Najlepiej by było jakby każdy dawał taką notę na jaką - w jego mniemaniu - film zasłużył.
Mówisz, że zawyżasz oceny 'dla równowagi' po ludziach, którzy zaniżają. Czy naprawdę uważasz, że Twoje postępowanie jest bardziej chwalebne od ich postępowania? Poza tym, jeśliby wszyscy podzielali Twój sposób myślenia mielibyśmy zamiast rzetelnego oceniania filmu jakąś woję na noty. To bez sensu.
Tylko nie pisz znowu, że ja ci mówię co masz robić. Mój apel był jedynie sugestią. Masz prawo oceniać tak, jak Ci się podoba. Możesz nawet przyznawać same dziesiątki - co de facto (na dzień 02.12.2005) czynisz.
" A kim ty jestes, zeby mi mowic ile mam miec ulubionych filmow, co? "
Źle mnie zrozumiałeś. Może stąd Twoje oburzenie?
Użyte przeze mnie słowo "kilka" nie dotyczyło liczby wszystkich ulubionych filmów, a tylko tych, które - w naszym niemaniu - nie zasługują na notę 10. Jestem pewien, że jeśli zadasz sobie trud ponownego przeczytanie mojej wypowiedzi wszystko stanie się jasne. jasne.
.............................. .............................. ............................
" Można zrozumieć człowieka, który daje 10/10 jakiemuś jednemu, ulubionemu filmowi który ogólnie rzecz biorąc na to nie zasłużył. On jest nim zachwycony i ma do tego prawo. Ale takich filmów może być kilka : dwa, góra trzy. "
Podpisuję się pod Twoimi wypowiedziami. Swojego czasu napisałem temat na forum ze swoją skalą ocen i sugestią, aby filmweb wypuścił oficjalnie taką lub podobną.
http://www.filmweb.pl/Skala,temat,Topic,id=318627 [www.filmweb.pl/Skala,te ...]
A jeśli chodzi o sam film, to muszę przyznać, że się w nim trochę pogubiłem, ale myślę, że większość najważniejszych elementów 'złapałem'. Jestem daleki od zachwytów nad tym obraze Guya Ritchiego, ale nie mogę też powiedzieć, że był to dla mnie jakiś gniot.
Pozdrawiam
Sorry, ale takie określenia na ten film, jak "tępy" i "udawany" mogą być traktowane jak obraza pod adresem twórców filmu. Dlaczego piszesz, że film jest właśnie taki, skoro fabuła - wręcz przeciwnie - jest bardzo spójna? Wystarczy tylko ją zrozumieć. Działa mi na nerwy zachowanie ludzi, którzy najpierw nie potrafią zrozumieć niuansów filmu, a potem jadą po twórcach, chroniąc w ten sposób swoją inteligencję. Chech... co za ironia, ma to wiele wspólnego z wewnętrznym głosem, jaki w "Revolverze" słyszeli Jake Green, a potem Macha... :) Ludzie, jak już oceniacie filmy, to róbcie to z klasą i niech się Wam nie wydaje, że jesteście lepsi od reżysera czy scenarzysty i możecie sobie po nich pojechać. Więcej szacunku dla ludzi, którzy wkładają sporo pracy w zrobienie dobrego filmu!
Ode mnie "Revolver" dostał 8/10. I uważam, że na tyle zasługuje, choćby za subtelnie zbudowaną fabułę. Życie jest pełne filozofii, Drodzy Filmwebowicze, i lepszy jest film, który to uwględnia. Wolicie tępych bohaterów-zabijaków, niż takich myślących?
Pp pierwsze nie zarzucaj mi obrazy twórców, bo obraziłem jedynie film, a krytyk ma do tego prawo.
Po drugie to raczej Ty patrzysz z góry na ludzi źle oceniających ten film. Wydaje Ci się, że jeśli ktoś źle go ocenił to znaczy, że go nie zrozumiał. A nie pomyślałeś, że może być na odwrót ? Że może ktoś zobaczył w tym filmie więcej od Ciebie? Myślisz, że to niemożliwe? Możliwe, możliwe.
Po trzecie. Piszesz, że w tym filmie są myślący bohaterowie. Hmm...
Obejrzyj "Siódmą pieczęć" Bergmana.
"Pp pierwsze nie zarzucaj mi obrazy twórców, bo obraziłem jedynie film, a krytyk ma do tego prawo."
Po pierwsze: zauważ, że nie zarzuciłem Ci obrażania twórców filmu, a napisałem jedynie, że Twoje uwagi pod adresem filmu mogą być odczytane jako ich obrażanie. Granice krytyki są bardzo śliskie i czasem trudno ocenić, czy krytyk nie posunął się za daleko. Dobrze by było, gdybyś uzasadnił, dlaczego użyłeś wobec filmu wyrazu "tępy". Chciałbym, żebyśmy dyskutowali rzetelnie, jeśli już.
Dyskusyjna jest kwestia, do czego krytyk ma prawo. Powiedziałbym, że to pytanie o etykę. Ja uważam, że krytyk nie powinien niczego i nikogo obrażać, a co najwyżej wykładać wady krytykowanego dzieła.
"Po drugie to raczej Ty patrzysz z góry na ludzi źle oceniających ten film."
Nie sugeruj, proszę, że patrzę z góry na źle oceniających ten film, bo nie możesz tego wiedzieć. Po prostu budzi mój sprzeciw większość wypowiedzi o tym filmie, a to różnica. Kontynuacja myśli po następnym cytacie z Twojego wpisu.
"Wydaje Ci się, że jeśli ktoś źle go ocenił to znaczy, że go nie zrozumiał."
Rzeczywiście o wielu autorach opinii myślę, że nie zrozumieli intencji autorów filmu (nie traktuję ich z góry, bo cały czas pamiętam, że sam wszystkiego nie zrozumiałem), nie potrafili nadążyć za fabułą. Reaguję tak na uwagi w stylu "reżyser sam się pogubił" albo na coś o środkach zażywanych przez scenarzystę. Jest tu wiele utyskiwań na niezrozumiałą fabułę i jest to podawane jako główna wada filmu! Wielu ludzi stwierdza wprost, że fabuły nie rozumie, w tych samych wpisach dając świadectwo swoim nieprzychylnym opiniom o filmie. A czy powinno się pisać źle o fabule, nawet jej nie rozumiejąc? Nie mam szacunku do opinii, które są wyrażane przez osoby niekompetentne (przez niezrozumienie przedmiotu). Szanuję opinie rzetelne i oparte na dobrym przeglądzie sytuacji.
"A nie pomyślałeś, że może być na odwrót? Że może ktoś zobaczył w tym filmie więcej od Ciebie? Myślisz, że to niemożliwe? Możliwe, możliwe."
Wygląda na to, że wytworzyłeś sobie niezgodny z rzeczywistością obraz mojej osoby. Otóż uważam za bardzo prawdopodobne, wręcz pewne, że wiele osób zrozumiało ten film lepiej ode mnie, bo wciąż mam pytania bez odpowiedzi dotyczące fabuły. Wierz mi, że Twój zamiar "oświecenia" mnie nie był konieczny.
"Po trzecie. Piszesz, że w tym filmie są myślący bohaterowie. Hmm...
Obejrzyj "Siódmą pieczęć" Bergmana."
Obejrzę, jeśli będę miał okazję. Ale na tym podforum dyskutujemy o filmie "Revolver" w reżyserii Guya Ritchiego i tylko na tym tytule chciałbym się skupić. A jeśli już chcemy być bardzo konkretni, to każdy film opowiadający o ludziach ma bohaterów myślących. Bo w końcu człowiek w swej istocie jest myślący, prawda?
1. Dlaczego dyskredytujesz jeden film przytaczając inny "wyżej w hierarchii"? Nie lepiej docenić jego wartość w tłoku zalewającego nas konwencjonalnego, konserwatywnego chłamu?
2. Ten film nie musi być "nie-udawany", bo jest nakręcony właśnie w "udawanej" konwencji, poczynając od abstarakcyjnego w swej nierealności, ale realnego w swej abstrakcyjności kodu, którym posługują się dwaj mistrzowie "gry". Reszta "pretensjonalnych" scen komponuje się w ową konwencję czyniąc z filmu swoiste dzieło sztuki, pełne metafor, wysublimowanej ironii i zaskakujących form; nie wierzę, że niezamierzonych, bo jeśli tak to Ritchie ma wielkie szczęście, że nie wyszedł z tego kicz.
Nie przytoczę przykładów wymienionych środków artystycznych, bo na pewno wiesz, w których momentach są one zawarte - w końcu zobaczyłeś w tym filmie więcej... (na tyle, by go zdyskredytować...)
Niewiem czemu czepiacie sie tego filmu. Własnie go obejrzałem i musze przyznac ze jest świetny dałem mu 9 :P. Uwazam za ignorancje danie temu filmowi 4.
Nie bylo mnie jakis czas...a ty ku mojemu zaskoczeniu wreszcie jakas dyskusja...z reguly zle na tym wychodze gdy rozpisze sie na temat jakiegos filmu,przewaznie pisze fajny albo cienki,ale tym razem chyba warto...mam najpierw pytanie-co takiego wspanialego jest wedlug Ciebie w "Siodmej Pieczeci"?
Co do filmu powiem tak...wasze gadanie nie ma rąk ani nog...jesli ocieniacie film najpierw powiedzcie mi jakimi kategoriami sie kierujecie...grą aktorow(dosc trywialne) czy moze bardziej powstaniem filmu...sam robie etiudy i powiem,ze to nie jest dosc latwe:) gadalem nawet kiedys z gosciem ktory liczy wszystkie sekwencje w filmach co jest chorym pomyslem bo jest ich w amerykanskim filmie komercyjnym bardzo duzo...ale nie czepiam sie...cala sprawa to fakt,ze wy nie gadacie wogole o filmie jako dziele tylko "klocicie" sie kto woli czarny,a kto bialy kolor...a juz jeden z was nie wiem,ktory powiedzial cos o tym,ze rezyser kpi sobie z widza...to juz mnie rozsmieszylo:) kochany oswiec mnie,czemu nie mozesz zalozyc,ze moze to bylo celem tworcy skoro uwazasz,ze to zrobil?wtedy musialbys zadac inne pytanie,w jakim celu i tak gadanie skonczylo by sie na rozebranie filmu do gola:)...bo ja nie czuje zeby ktos tworzac ten film zakpil z kogos?wiec juz moge sobie inne pytanie zadac:) a drugi koles zawyza oceny filmow...czemu robi nie slusznie?ja uwazam,ze jak najbardziej ma racje jesli film sie podobal...wypowiedziec sie moze np.7/10 i powiedziec dlaczego...ale w glosowaniu dla mnie sa tylko skrajne oceny-Gulczas,a jak myslisz 1 Revolver 10...mam lekkiego kaca po sobocie...pozniej sprobuje bardziej uporzadkowac swoja wypowiedz...i jesli ktos ma ochote(wreszcie)przeanalizowac film to jestem bardzo chetny...narazie czekam az aspiryna zmniejszy moja glowe....pozdrawiam
Bardzo chętnie przyłączę się do analizy czy choć próby analizy tego filmu. Racja, że na tym powinna polegać dyskusja. Mój poprzedni wpis wynikał z potrzeby wytłumaczenia paru rzeczy, dlatego zrobiła się z tego taka spora dygresja.
Khaymann, skoro znasz się sztuce kinematografii niejako od środka, to może zacznij analizę. Powiedz, na co chciałbyś zwrócić uwagę na początku. Jeśli o mnie chodzi, to możemy rozbijać cały film na czynniki pierwsze, bo lubię dogłębnie poznawać to, czym się zajmuję. Acha... wolałbym uniknąć technicznej terminologii, bo nie wiem jak inni tutaj, ale ja fachowcem od kina nie jestem. Pozdrawiam.
Będę z Wami szczery. W mojej ocenie ten film nie zasługuje na merytoryczną dyskusję. Można krytykować niektóre filmy europejskie, ale już sama dyskusja nad gniotami takimi jak ten nobilituje je sugerując, iż mogą one posiadać jakiś przekaz.
Czy ma sens rzeczowa krytyka "Szybcy i wściekli"? Ten film jest przynajmiej uczciwy, bo jego głupota jest na pierwszym planie. W "Revolverze" jest ona ukryta nieco głębiej i to jest dla mnie największy zarzut do tego filmu. I dlatego założyłem ten temat.
Kiedy pierwszy raz wszedłem na tę stronę były tam prawie same entuzjastyczne opinie. To, oraz - jak już wspomniałem - "Przekręt" skłoniło mnie do obejrzenia "Revolveru". Założyłem ten temat mając dobre intencje oszczędzenia czasu i nerwów dla ludzi o podobnym do mojego stosunku do kina. Widzę jednak, że nasza dyskusja może paradoksalnie zainteresować kogoś tym "dziełem". No cóż, widać jestem "częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, wiecznie czyni zło ".
A co do pytania o "Siódmą pieczęć".
W tym filmie nawet giermek jest bardziej myślący od wszystkich bohaterów "Revolveru" razem wziętych.
Kolego,ale mozna w kazdym filmie doszukac sie jakiegos przekazu...w "Szybkich i wscieklych" np.nie kradnij :) Ciekawe co bys powiedzial komus co sie podobal ten film...ze jest glupi?Zgadzam sie,ze "Revolver" nie jest filmem,ktory ma jakis gleboki przekaz i nie to jest tematem...a jesli chodzi o prawdziwa analize filmu,ze wzgledu na walory artystyczne to moze tak swietny krytyk jak ty nam cos zaproponuje i go przeanalizujemy...odpada kino offowe i kino autorskie bo to temat oklepany zbyt wiele razy...jaki film warto wedlug Ciebie przeleciec sekwencja po sekwencji?
Aha,a konstrukcja "Revolveru" jest calkiem ciekawa...moze nie tak jak"Wscieklych Psow":) mam nadzieje ,ze znasz ten film,jak nie to polecam naprawde.
Jeszcze jedno...dlaczego uwazasz,ze "Revolver"uznaje za niewiadomo jakie arcydzielo typu "Obywatel Kane"...poprostu film jest dobry,nie musisz sie z tym zgadac...ale jak widzisz jestes w mniejszosci bo wielu ludziom sie podoba...rozumujac dalej wszyscy jestesmy glupi bo nie mozemy wykryc tej ukrytej glupoty tego filmu jak to powiedziales...Uwazam,ze zle intepretujesz to co pisza ludzie na tym forum...przypomnialo mi sie interpretacja Bena Afflecka historyjki,ktora opowiedzal Kevin Smith w najlepszym swoim filmie"W pogoni za Amy":)
Jeszcze jedno-widze,ze jestes chyba fanem Jamesa Caviezela...tez go lubie...podobal mi sie w "czestotliwosci"...niestety Dennis Quaid w tym filmie byl górą:] Trzeba mu przyznac,ze sprawdzil sie jako Jezus:]
Bardziej od samego Caviezela fascynuje mnie postać grana przez niego w filmie, z którego pochodzi do zdjęcie.
A ja na upartego dalej brnę w "Revolver" ;). Myślę, że można tam odnaleźć przesłanie - choć może na wyrost, bo intencja autorów mogła być zgoła inna.
Otóż przyszło mi do głowy, że Sama Golda można interpretować jako alegorię szatana, który oddziałuje nieustannie czy prawie nieustannie na ludzi i podpowiada im, co mają robić. Jego pożywką są szczególnie słabe punkty jednostek, dlatego wzniesienie się ponad własne słabości umożliwia przeciwstawienie się mu. Na dodatek "nie wiadomo, czy w ogóle istnieje" (nawiązanie do tego, że bardzo wielu ludzi nie wierzy w jego istnienie), a także "jego największym kantem jest to, że ludzie myślą, iż on to oni". Na dodatek codzienna potrzeba człowieka bycia akceptowanym i pochwalanym, do czego można zdobyć dystans, gdy zyska się tego świadomość. Wiedza o tym, co człowieka zniewala, jest drogą do wyzwolenia.
Myślę, że to dość spójne rozumowanie. Przesłanie polegałoby tu na prostym wskazaniu, jak walczyć z tym przeciwnikiem.
PS. Ciekawe jest też to, że wewnętrzna walka Greena w windzie (w nocy, w budynku Machy) odbywa się chyba na 13. piętrze... Winda zatrzymuje się co prawda, kiedy wskaźnik pokazuje 14. piętro, ale następne na wskaźniku jest dopiero 12. Myślę, że to ma znaczenie dla zrozumienia pewnych rzeczy w tym filmie. Dodatkowo, przypomniało mi się "Trzynaste piętro", w którym "życie jest grą".
PS2. Pewnie skoro skojarzyłem Sama Golda z szatanem, to macie mnie teraz za nawiedzonego ;).
Bez obawy. Mieliśmy Cię za takiego znacznie wcześniej.
Czekam teraz na Twoją interpretację sceny spożywania siuśków w filmie "Jackass - świry w akcji". Co Twoim zdaniem reżyser chciał przekazać ?
Podsumowując tę wymiane opinii powiem, że była ona dla mnie dalece bardziej pouczająca (przede wszystkim pod względem socjologicznym) niż oglądanie przyczyny jej przeprowadzenia. A czas na nią przeznaczony uważam za lepiej spożytkowany od tych nieszczęsnych ( i wciąż ze smutkiem przeze mnie wspominanych) 115-tu minut.
Zgadzam się z opinią pewnego redaktora telewizyjnego, który powiedział o "Revolverze" w jednym z ostatnich programów:
"Ten film sugeruje, że jest tam jakieś drugie dno. Tymczasem istnieje tam tylko to jedno - wielkie dno"
Mam też opinię własnego autorstwa:
"Revolver" udaje film tak sprawnie jak Aleksander Kwaśniewski udawał prezydenta.
Z każdym następnym postem jeszcze zacieklej bronisz swoich "klapek". Może sensowniej i mniej żenująco byłoby obejrzeć ten film jeszcze raz i spróbować go zrozumieć, hm? Ja tak robię w przypadku filmów, których wystarczająco nie rozumiem - wtedy przynajmniej nie narażam się na krytykę pod moim adresem, iż jestem głupi... Jesteś jak zdarta płyta: "gniot", "kicha", "dno". Tylko co te jednakowe komentarze mają wnosić do dyskusji prócz prostej obrony siebie, bo nie zrozumiało się filmu?
I co to ma znaczyć "udaje film"??? Film jest filmem, może ewentualnie odchodzić od schematów, lecz z tego powodu nie przestaje nim być...
Ty mi natomiast przypominasz takiego Giertycha udającego intelektualistę, nie świadom tego, że o intelekcie świadczy między innymi dążenie do rozwoju, nie zacietrzewienie w niczym sensownym nie popartych poglądach...
Adamo-jestem użytkownikiem tej strony od niedawna ale ośmielę się stwierdzić że byłbyś(a może już jesteś?) świetnym krytykiem filmowym. Doceniam twój obiektywizm i kulturę w podejmowanych przez Ciebie tematach...Pozdrawiam.
Dziękuję za dobre słowa. Krytykiem nie jestem, ale że studiuję dziennikarstwo, to może będę kiedyś pisał czy opowiadał o filmach zawodowo.
Miło spotkać osobę, która potrafi docenić pewne rzeczy, a na dodatek ma pojęcie, o czym pisze w swoich wypowiedziach odnośnie meritum.
Również pozdrawiam.
Obiektywizm i kultura wypowiedzi jak najbardziej, ale krytyk powinien cechować sie przede wszystkim obeznaniem w danym temacie (w tym przypadku jest nim kinematografia), a ośmiele sie stwierdzic, ze Adamo takowego nie posiada. Tak się sklada, ze Revolver został niemalże zmieszany z błotem przez krytykow - nie czytalem jeszcze zadnej (dosłownie) pozytywnej opinii na temat tego filmu (mam tutaj oczywiście na myśli prase fachową). Trudno sie temu dziwić, zważywszy na sztucznie udziwnioną fabułe oraz momentami żałosne wręcz proby naśladownictwa innych reżyserow. Nie mozna wszakże powiedziec, jakoby Revolver pozbawiony był zalet, ale nazywanie tego filmu "wybitnym" czy "genialnym" zakrawa na kpine i w tej kwestii zgadzam sie z guido (chociaż moim zdaniem ocena 4/10 jest ciut za niska, biorąc pod uwage świetny montaż czy muzyke).
Zasadnicza różnica między krytykiem a "zwykłym widzem" polega na tym, że ten pierwszy ma swoją rubrykę w gazecie lub czas antenowy w radiu lub TV. Niektórzy zapoznający się z recenzjami w mediach traktują je jak wyrocznię, inni podchodzą do nich tylko jako do pewnej ilości subiektywnych opinii. Owo podejście świadczy o umiejętności wyrabiania własnego zdania lub jej braku. Itd. itp.
PS. To na filmie w ogóle można się znać albo nie znać? Każdy przyjmuje sztukę po swojemu, subiektywnie i często w oparciu o emocje. To nie jest kategoria naukowa.
Tak się składa, że taki Adamo bardziej nadawałby się na krytyka niż połowa "krytyków" piszących do gazet. Moja ulubiona - Beata Klaps z Angory (nie mam pojęcia jak ktoś tak odporny na sztukę może tam jeszcze robić), która w dodatku ma nadzwyczaj "wybitną wiedzę kinematograficzną", co przejawia się w stwierdzeniach, że Tim Burton wyreżyserował "Batman - początek" (w recenzji "Gnijącej panny młodej"). To jeden z wielu "byków" tej pani. "Revolver" też oczywiście zjechała, bo jak taki lamer mógłby coś wynieść z tego filmu.
Zdanie "krytycy to niespełnieni filmowcy zjeżdżający to, czego stworzyć nie byli by zdolni, bo gdyby byli - nie byli by krytykami" jest w swej ironii często bardzo prawdziwe. Szkoda tylko, że tacy ludzie często kształtują gusta czytelników, albo ich (czytelników) po prostu wqrzają swoim nieuctwem i indolencją intelektualno-artystyczną.
Przytoczone przez Ciebie, Groszku, zjawiska sprawiają, że czasem myślę, że w ogóle nie powinno być krytyków sztuki wśród dziennikarzy. Że nie powinien istnieć taki gatunek dziennikarski, jak recenzja dzieła sztuki. Uważam tak, ponieważ bardzo często widzowie podchodzą do dzieła skażeni przez to, co wcześniej o nim przeczytali lub usłyszeli. Dlatego sam przed seansem filmowym unikam zapoznawania się z jakimikolwiek opiniami, żeby podświadomie nie klasyfikować dzieła jeszcze przed doświadczeniem jego na własnych zmysłach.
Może naprawdę lepiej by było, gdyby wszyscy krytycy zajęli się czym innym, a ich recenzje zostały zastąpione w mediach przez bardziej pożyteczne treści. Rzeczywiście bardzo dużo prawdy jest w tym, że krytycy są często ludźmi niespełnionymi w danych dziedzinach.
PS. Dziękuję za komplement - takie słowa jak Twoje zwiększają nieco chęć wykonywania w przyszłości zawodu, który wybrałem.
Jest na to świetny sposób. Najperw trzeba obejrzeć film będąc zupełnie nieskażonym czyimś osądem, a dopiero później czytać recenzje i komentarze.
Ale wtedy ja, na przkład, nigdy nie poszedłbym np. na "Prime" (już ze względu na polski tytuł - "Serce nie sługa")...
Racja, ciężko znaleźć złoty środek. Czasami musimy się kierować intuicją, czasami możemy się sugerować nazwiskiem reżysera, aktora itd, ale czasami, i to jest nieuniknione, idziemy za głosem ludu. Ale najważniejsze, by móć sobie wyrobić własne zdanie - a czy będzie podparte zdaniem innych, czy zupełnie autonomiczne, to chyba juz nie ma takiego znaczenia.
PS. Na Prime'a też poszedłem, kierując się pozytywnymi opiniami. Duet Thurman i Streep - coś pięknego.
PS2. Zdarza mi się z premedytacją unikać jakichkolwiek informacji na temat filmu, na który wiem, że i tak pójdę do kina.
Nie moge sie zgodzic. Kiedys (w sumie to jeszcze dosc niedawno) sam miałem krytykow za niespelnionych filmowcow z kompleksami, ktorym jedynym celem w zyciu stalo sie objezdzanie rezyserow za wszystko co sie da. Jednak opinia taka wynikala z mojej małej wiedzy na ten temat. 2 lata temu uznałbym obnizenie oceny Revolverowi za "zapozyczenia" z innych tworcow za "czepianie sie na sile". Jednak kiedy samemu dostrzega sie owe "zapozyczenia" (nieraz cholernie irytujace, dodajmy) inaczej sie na to patrzy. Wielu tutaj wynosi G. R. pod niebiosa za film, ktory w gruncie rzeczy jest nieudolną proba naśladowania takich rezyserow jak chociazby Tarantino. Niech ktos wyjasni mi, po jaką cholere w Revolverze jest ta scena animowana? Nie pasuje tam, a w dodatku niszczy juz doszczętnie atmosfere napiecia.
Oczywiście recenzje w kolorowych pisemkach z programem tv czy te w "bloku artystycznym" jakiejs gazety nie poswieconej stricte sztuce bardzo czesto reprezentuja zenujacy wrecz poziom, ale piszący je ludzie to nie sa prawdziwi krytycy - to zwykli dziennikarze bez duzej wiedzy o kinie. Krytycy z prawdziwego zdarzenia pisuja w prasie fachowej, czyli takiej poswieconej wyłacznie danemu zagadnieniu (filmom, muzyce, itp).
Natomiast co do "kształtowania gustow" to wiedz, ze moj jest juz na tyle wyrobiony, ze zadna recenzja go nie zmieni. Widzialem w zyciu mase filmow i uwierz mi, ze moge jednym tchem wymienic kilkadziesiat lepszych pozycji niz Revolver (ktory, jak juz pisalem, wybija sie nad przecietną wylacznie ciekawym montazem i muzyka). Wielokrotnie nie zgadzam sie z opinia krytyki, ale w przypadku Revolvera wszystkie recenzje jakie czytalem potwierdzaja moje zdanie. Szczerze mowiac to śmiac mi sie chce z ludzi, ktorzy nazywaja ten film "genialnym" bądź "wybitnym" tylko dlatego, ze fabula zmusila ich do myslenia. Pytam sie - co za problem zrobic skomplikowany film, ktory zmusi widza do myslenia? Czy zeby film byl postrzegany jako "genialny" wystarczy przedstawic w nim jakies "wzniosle" monologi, wprowadzic "postacie nierzeczywiste" i w tle puscic muzyke Bacha? Polecam wszystkim fanom Revolvera obejrzec naprawde dobre filmy, na ktorych Ritchie sie wzorowal, poczynajac od Fight Clubu aka Podziemnego Kręgu to moze zrozumiecie, dlaczego np. scena w windzie, kiedy G. "przejmuje nad sobą kontrole" jest taka wkurzająca.
Zacznę od Revolvera. Według mnie jest w nim trochę więcej dobrego niż montaż i muzyka (świetne zdjęcia - pretensjonalne, ale R. to chyba bardziej dzieło sztuki niż "okruchy życia"; dialogi [monologi] - tak tak, te naiwne, ni z gruszki ni z pietruszki dialogi, skupiając się na których dyskredytujemy to co dzieje się na ekranie [yyy - wypadek?]; psychologia - prosta, ale jakże niecodziennie pokazana [dualizm głównie Machy, bo ten Greena rzeczywiście równie dobrze mógłby zniknąć]).
Teraz kwestia "myśleniowa" - w pełni się z Tobą zgadzam, że film nie jest dobry dopóty skłania do myślenia, bo jest "zakręcony" czy coś (wyliczając Lyncha, ale to inna bajka). Czyni go takim to, że refleksja prowadzi do jakiejś konkluzji (nie, że film jest gniotem), która wypływa z ułożenia elementów układanki w pewną całość.
Po drodze dochodzimy do animacji (których nie wolno już stosować, bo to już było w Kill Billu) - są to animacje komiksowe, ukazujące przesadne reakcje bohaterów czy otoczenia pod wpływem działań postaci. Następnie mamy już normalną, wstrzemięźliwą, tłumiącą reakcje grę Liotty i tego tam Lorda Johna - słabość psychiczna obnażana jest przez działania Aviego i tego Włocha. Podobną ironię mamy w wypadku wypadku:P Statham pieprzy jakieś morały użalając się, że musi wykonywać czyjeś polecenia i w tym czasie, ni z gruchy ni z pietruchy, przejeżdza go samochód. A może jednak telefon od mózgowców co wymyślili wzór na wszechkant? I Jason cały i zdrowy. W końcu sam kod na wszechkant jest abstrakcją, więc czemu nie posunąć się do jej granic (jakie to?)?
Revolver opiera się na dwóch tematach - wszechkantu i psychologii (mężczyzny - zamochowiec w restauracji; odporności psychicznej - np. Macha; itd). Wszechkant czasem wpływa na nią w filmie, czasem nie, czasem może jesteśmy zbyt głupi, żeby ten wpływ pojąć - w końcu wszechkant żeby być realistyczny musi być abstrakcyjny, a żeby był abstrakcyjny musi być nierealistyczny... W każdym razie wszystko można ze sobą połączyć przy odrobinie wyobraźni. I to jest tutaj piękne. Niektórzy mówią, że Ritchie pogubił się w swoim filmie... a ja pytam się - jak można zrobić abstrakcyjny film, w którym wszystko jest jasne jak słońce i skończone jak nasz wszechświat?:P Poza tym abstrakcja ładnie się komponuje z ironią (bardziej lub mniej ukrytą), w końcu to jedno i to samo...
Według mnie Ritchie zrobił intelektualny OBRAZ na wzór Salvadora Dali, czego nie widziałem od czasu obejrzenia "Złotego wieku" Bunuela. Revolver jest jedyny w swoim nielicznym rodzaju i dlatego nazywam go WYBITNYM. I cieszę, się, że zrobiono taki film za dużą kasę. Poza tym wątpię czy Ritchie nie zdawał sobie sprawy z tego, co według tego co napisałem zrobił. W końcu prace nad scenariuszem trwały 3 lata, a nad scenariuszem do wybitnego Snatcha 3 miesiące.
Dobra, na koniec krótko o krytykach - Angora to nie brukowiec, a wspomniana pani to idiotka, która raz wychwala pod niebiosa "Legendę Zorro", a następnie zjeżdża "King Konga", bo jest głupi i nie widać czy małpa to samiec czy samica. Jeszcze śmie sie odwoływać do wcześniejszych dzieł Jacksona (chwalonych), choć oglądała zapewne tylko LOTR'a, albo po prostu ma problemy z kojarzeniem estetyki i humoru. Efekt jest taki, że pewni ludzie nie pójdą na to do kina, bo stwierdzą, że film faktycznie jest do dupy.
I właśnie dlatego życzę Ci szczerze, Adamo, powodzenia - otwartych umysłów nigdy za wiele:)
:)
A tak w ogóle to wciąż jestem za tym, żeby gatunek krytyki dzieła sztuki zniknął z łamów prasowych, radia, telewizji czy profesjonalnie redagowanych portali czy wortali internetowych. Niech krytyka zostanie zastąpiona przez rzetelną informację. Dziennikarz zajmujący się filmem pisałby o głównych wątkach, przewodniej myśli (jeśli takowa występuje), różnych zabiegach zastosowanych przez twórców. Ogólnie o wszystkim, co by zauważył, a co uznałby za godne uwzględnić w swoim tekście. Jednak bez oceniania - byłoby to pisanie neutralne, z wysiłkiem położonym na bezstronność. Piszący musiałby po prostu w momencie redagowania odłożyć swoją osobistą opinię na bok.
Niedobrze jest bowiem, gdy jeden człowiek (w tym przypadku krytyk prasowy), rości sobie prawo do wpływania na zachowania szerokiej publiczności. A tak dzieje się, gdy obecnie krytycy używają w swoich tekstach stwierdzeń typu: "nie warto", "trzymajcie się od tego z daleka". A przecież nie ma żadnej gwarancji, że jego gust jest reprezentatywny. Niejeden czytający znalazłby pewnie w tak skrytykowanym dziele pozytywne elementy, ale nie ma już na to szansy, bo po przeczytaniu druzgocącej opinii zrezygnuje z zapoznaniem się z wytworem artysty.
Inna kwestia, że wielu krytyków przejawia często zwykły brak taktu. Arogancja rzuca się w oczy w co bardziej agresywnych tekstach krytycznych. Tymczasem gdyby taki krytyk dostałby do ręki amatorską kamerę z prośbą o nakręcenie filmu, najprawdopodobniej nie wiedziałby, jak się zachować.
Jednym zdaniem - jestem przeciwnikiem krytyki filmowej i nie tylko. Zdaję sobie sprawę, że to dość radykalne stawianie sprawy i pewnie nie pozbawione słabości, jednak myślę też, że nikt by na takim rozwiązaniu specjalnie nie ucierpiał. Pozdrawiam.
(Spodziewam się już gromów nad moją głową ;)
To jest niezły pomysł, ale odpowiedz sobie sam: jaki krytyk na to pójdzie? Ja bym nie poszedł:). Chyba, że prawo by mi nakazało, ale wtedy to byłby chyba trochę krok wstecz w rozwoju cywilizacji... Poza tym prawda jest też taka, że każdy chce swoją tożsamość ugruntować - tym bardziej miłośnik sztuki, która wpływa na "duszę" w sposób wyjątkowy. To tak jak z poglądami politycznymi czy etycznymi, które uzewnętrzasz. Pokusa własnej oceny jest zbyt duża, więc może lepiej zostawić ją w spokoju? Ja proponuję po prostu dobierać starannie krytyków - dziennikarzy. W końcu dziennikarze tworzą pismo i jego poziom zależy właśnie od ich poziomu, więc chyba warto...
Pozdrawiam:)
Oczywiście nie ma mowy o zabranianiu w miarę rozsądnej krytyki przez prawo - byłoby to zbędne ograniczanie wolności, czemu i ja byłbym przeciwny. Prawo już odnosi się do krytyki w sposób, myślę, wystarczający - nakazuje, jeśli już, krytykować w sposób rzetelny i z poszanowaniem godności człowieka.
To prawda, że szanse na to, żeby krytyka artystyczna zniknęła z mediów, są mniej więcej zerowe. Sam podchodzę do mojej propozycji z dystansem, ale chciałem po prostu zasygnalizować, że i taki punkt widzenia jest możliwy i nie pozbawiony pewnej logiki. Ale fakt, lepiej po prostu, żeby krytykami zostawały odpowiednie osoby, kompetentne i odpowiedzialne za słowo - czy to mówione, czy pisane. Jakiś przesiew rzeczywiście być powinien, bo trudno samemu obejrzeć wszystko, cudza opinia może być bardzo pożyteczna. I to chyba tyle na ten temat.
"Teraz kwestia "myśleniowa" - w pełni się z Tobą zgadzam, że film nie jest dobry dopóty skłania do myślenia, bo jest "zakręcony" czy coś (wyliczając Lyncha, ale to inna bajka). Czyni go takim to, że refleksja prowadzi do jakiejś konkluzji (nie, że film jest gniotem), która wypływa z ułożenia elementów układanki w pewną całość."
Dobra, ale gdzie jest ta "konkluzja" w Revoverze? Potrafisz mi wymienic refleksje, jakie naszły Cie po obejrzeniu filmu? Własnie o to chodzi, ze tam NIE MA zadnych waznych przemyslen - jest tylko banał: "chciwosc jest zla" + te pare cytatow, a wszystko to ubrane w przebajerowaną otoczke.
Btw, "wyliczając Lyncha" - czy to literowka? Znaczy uwazasz jego filmy za sztucznie zakrecone, czy wrecz przeciwnie? IMHO porownanie Revolvera Ritchiego do np. Mulholland Drive Lyncha jest uwłaczające dla tego drugiego.
"Po drodze dochodzimy do animacji (których nie wolno już stosować, bo to już było w Kill Billu) - są to animacje komiksowe, ukazujące przesadne reakcje bohaterów czy otoczenia pod wpływem działań postaci."
W Kill Billu epizod anime miał sens, byl na poziomie, swietnie komponowal sie z reszta filmu i doskonale spelnial swoje zadanie, w Revolverze wywoluje tylko usmiech politowania.
Widać nadajemy na innych falach. Powyżej starałem się tę zwartą "całość" zarysować, ale niestety nie zostałem zrozumiany. Nie jestem pewien, czy sam zrozumiałbym siebie po jednym seansie "Revolvera", jednakże już po pierwszym wiedziałem, że "coś tu jest". Dopiero po drugim razie z powodzeniem zinterpretowałem większość elementów jak i główny sens, a po trzecim resztę.
Nie chodzi tu, wg mnie, o moralizatorkę typu "chciwość jest zła". Chodzi o pójście dalej - zaniechanie norm moralnych (np. jak Green w stosunku do siebie w scenie płaszczenia się przed Machą obok jego łóżka), by wywołać korzystny skutek. Green w tym filmie pogrywa z Machą, nie trzyma się zasad ("You don't play by the rules, mr. Green!"), lub inaczej - trzyma się jakichś pierwotnych, najogólniejszych zasad zawartych we WZORZE.
"Chwytliwe cytaty" - hm. Ale bezsensowne? Nie trzymające się kupy? Jeśli nie to o co chodzi? Nie rozumiem.
Co do Lyncha - w Mulholland Drive można znaleźć jakiś sens, o ile pamiętam (oglądałem raz), to był chyba pastisz środowiska hollywoodzkiego. Tak samo sens (psychologiczno-obyczajowy) można znaleźć w innym surrealu - Eraserheadzie. Ale powiedz mi o co chodzi w Lost Highway - za Chiny nie umiem poskładać tego filmu, mimo że 2 razy go oglądałem. Kiedyś mojego kumpla dopadła iluminacja i stwierdził, że wie o co w nim biega - na następny dzień już nie wiedział (a trzeźwy był za każdym razem). Otóż moja opinia co do filmów Lyncha jest następująca: TU LICZY SIĘ KLIMAT! - niepodważalne:) Nie mówię, że są nakręcone "sztucznie" czy nie "sztucznie". Co to w ogóle znaczy - sztucznie? Że oderwane od rzeczywistości? To nie powinien być zarzut. Sam Lynch mówił, że filmy kręci na podstawie swoich snów. Sny są raczej abstrakcyjne, ale nawet one posiadają jakiś sens. Czy więc są one najpierw interpretowane przez Lyncha a potem zbierane w spójną całość? Bo jeśli nie to jest to zbitka surrelalistycznych scen wolnych do interpretacji. Sens takiego obrazu niezwykle ciężko byłoby znaleźć, bo wymagałoby wyłącznie indywidualnej inwencji. Nie byłoby obiektywnego sensu. Myślę, że tak właśnie może być w filmach Lyncha. Mimo że pewne interpretacje nasuwają się po obejrzeniu Eraserheada (czy obiektywne??? - nie wiadomo), to przecież jest tam masa scen, które naprawdę trudno dokoptować do całości.
I tu jest, według mnie, względna różnica między Revolverem i filmami Lyncha - reżyser miał pewien zamysł, problem główny, którego starannie oklejał poszczególnymi scenami tworząc jedną całość. Czy to umniejsza wartość reżysera - Guya Ritchiego? Czy umniejsza to wartość reżysera - Davida Lyncha? Nie, bo to artyści, dla których (przynajmniej w moim odczuciu) istnieją inne priorytety (L - klimat; R - wysublimowana układanka). I w sztuce, którą tworzą, są dobrzy.
P.S. "Przebajerowany" to bardzo wygodne słowo. Jeszcze raz przytoczę jeden z ostatnich cytatów z Machy: "You don't play by the rules, Mr. Green". A ja powiem: "You don't play by the rules, Mr. Ritchie, You clever son of a bitch". I dołączę jeszcze jeden: "You only get smarter playing with a smarter opponent". Może obejrzyj Revolvera jeszcze raz...:)