„Rewers”. Ileż tu Polańskiego! Toż to hołd złożony dla niego.
Scena w sali kinowej z udziałem Agaty Buzek i Marcina Dorocińskiego jest iście wyjęta z „Lokatora” (Roman i Isabelle Adjani na „Wejściu smoka”). Kobieta i mężczyzna siedzą obok siebie. Para, bez wątpienia. Niby sami, ale jednak jakoś skrępowani. Ktoś z tyłu jednak patrzy, widzi. Komfortu zatem nie będzie.
Albo wygląd samego mieszkania głównych bohaterek: jest jak z „Dziecka Rosemary” albo może jeszcze prędzej „Wstrętu” (ta czerń i biel). Te wąskie korytarze i ściany (szkoda, że niewykorzystane przez operatora Marcina Koszałkę, widać, że Borys Lankosz z zachwytem naoglądał się Polańskiego, ale operator już jednak mniej i nie wyzyskał w pełni potencjału, jaki zapewnili reżyser i scenograf).
Czarny humor, którego pełno w „Rewersie”, to przecież też charakterystyczna cecha twórcy „Chinatown”.
No i te mikro-scenki odsłaniające charakter postaci, ich osobliwość, dziwność, to już Polański pełna gębą. Wygłupy Woronowicza są niczym popisy kuchenne Donalda Pleasence’a w „Matni”.
Wpływ twórczości Polańskiego, do którego się autor „Rewersu” przyznaje, niewątpliwie znajduje potwierdzenie na obrazie.
PS.
W „Rewersie” jest i Woody Allen. Wszak pierwsza scena, gdy oglądamy Sabinę samotnie siedzącą w sali kinowej, oświetloną li tylko przez światło sączące się z kinowego projektora - od razu na myśl przywodzi Mię Farrow w „Purpurowej róży z Kairu”.
Ten facet kocha kino. Po prostu. Nic dodać, nic ująć.