Deszcz nagród na Festiwalu w Gdyni - wygrane we wszystkich nominowanych kategoriach - polski kandydat do Oscara, kandydat do Złotych Globów, oraz ogromne uznanie wśród krytyków (już dawno aż tylu recenzentów tak dobrze nie mówiło o żadnym polskim filmie). Tym do dziś może pochwalić się "Rewers" Borysa Lankosza. Przyznam się szczerze, że powątpiewałem w ten hurra optymistyczny zachwyt i początkowo nawet nie miałem ochoty oglądać tego obrazu w kinach, ale w końcu się zdecydowałem, bo nie pójść na najważniejszy polski film tego roku do kina, gdy było się już na tylu innych mniej istotnych produkcjach, to trochę nietakt. Poza tym wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będzie on przynajmniej dobrze zrealizowanym obrazem, z ciekawymi dialogami i wyróżniającym się aktorstwem. Czy coś sie z tych zapowiedzi sprawdziło? Niestety nic, a nic...
Nie mam zielonego pojęcia czym Amerykańska Akademia Filmowa miałaby się zachwycić w tym filmie, czemu miałaby się przekonać akurat do naszej produkcji i zakwalifikować ją do nominowanych (o możliwości zwycięstwa nawet nie wspomnę). Mnie "Rewers" bowiem kompletnie nie porwał. Nie wzięła mnie ta opowieść, nie zachwyciła, nie wciągnęła. Zupełnie nie przejąłem się losami ani Sabiny, ani jej matki i babki. Dla mnie "Rewers" to obraz nudny, nie śmieszny, przedziwnie mdły i nijaki, a co najgorsze przewidywalny. Zero emocji, zero wzruszeń, żadnych myśli nie dających o sobie zapomnieć, a tego w kinie oczekuję przede wszystkim. Po seansie pozostała mi jedynie ogromna pustka, która zwiastuje, że o produkcji Lankosza zapomnę niechybnie w przeciągu najbliższych kilku dni, albo i szybciej, bo już teraz, zaledwie na kilka godzin po seansie pamiętam niewiele.
Nie wiem dokładnie dlaczego, ale "Rewers" wydał mi się niezwykle teatralny. Ostatnio takie odczucie miałem w przypadku "Wątpliwości", tylko, że ono było jeszcze uzasadnione, bo tamta produkcja pochodziła ze sceny i można było jej jeszcze taki niewygodny styl wybaczyć. "Rewers" był natomiast od początku przeznaczony na duży ekran, więc taryfy ulgowej mieć nie może. Być może ta teatralność jest spowodowana przez zbytnią ekspresyjność głównych aktorek, które (a w szczególności Agata Buzek) grają zbyt dosadnie, często na granicy. Może to też przez okropnie napisane, nienaturalne i napuszone dialogi. Momentami miałem wrażenie, że Andrzej Bart chciał na siłę stworzyć oryginalne teksty, ale przedobrzył i zamiast ciekawie wyszło sztucznie. Podobne wrażenie miałem w przypadku tegorocznych słabych "Galerianek" jak i okropnego "Juno", które również całkowicie przejechało się na przekombinowanych dialogach.
Nie zachwyciłem się więc wychwalanymi przez jednego z recenzentów Gazety Wyborczej krótkimi linijkami wygłaszanymi przez bohaterów. Prawdę powiedziawszy gdybym o nich wcześniej nie przeczytał, to pewnie bym ich wcale w filmie nie wyłapał, nie zwrócił na nie żadnej uwagi, bo gdy się im bliżej przyjrzeć to okazuje się, że są zwyczajne, często banalne i w innej produkcji zapewne zostałyby posądzone właśnie o bycie nieoryginalnymi zapełniaczami. Nie podobały mi się również trzy, wrzucone na siłę, kolorowe sceny rozgrywające się w czasach obecnych, które jedynie zaburzyły całą opowieść, nie komponując się z nią w żaden sposób. Szkoda, że reżyser nie zdecydował się umieścić ich na końcu seansu w formie epilogu. Moim zdaniem wyszłoby o wiele lepiej.
Żeby nie było, że jestem całkiem przeciwny filmowi Lankosza to muszę przyznać, że jak na polski film jest to obraz całkiem dobrze zrealizowany od strony technicznej. Dużym plusem tej produkcji są: porządny dźwięk (nareszcie słychać aktorów, a nie wszystko dookoła nich) oraz świetne czarno białe zdjęcia, które tworzą interesującą atmosferę i niezwykły klimat, ułatwiając nam przeniesienie się w czasie do lat, które już dawno minęły. Warto również zwrócić uwagę na muzykę - tak w polskim filmie jest wreszcie jakaś słyszalna muzyka - choć akurat mnie nie do końca przekonująca, bo każdy motyw pochodzi jakby z innej parafii i poszczególne utwory nie budują jednej ciągłości. Choć takie wrażenie może być akurat spowodowane tym, iż osobiście nie przepadam za jazzem.
5/10
Zgadzam się z tą opinią w 100 % (no z wyjątkiem tego, że lubię jazz:).
Film nijaki i rozczarowujący, choć na tle współczesnych polskich produkcji bardzo wysoko, ale coś takiego na Oskara? Śmiech na sali.
Nawet na tle polskich produkcji z ostatnich lat "Rewers" moim zdaniem
wypada blado. Chociażby tegoroczne "Dom zły" czy "Zero" prezentują o wiele
wyższy poziom od filmu Lankosza.
Pozdrawiam.
Mnie ten film rozczarował, nawet bardzo. Może dlatego, że dużo się po nim spodziewałem, uległem temu wszechobecnemu zachwytowi i solidnie się zawiodłem.
Dla mnie najważniejsze w filmie jest to, co twórcy chcą opowiedzieć, jaką historię zilustrować, drugorzędne natomiast jest "opakowanie". Tu opakowanie jest ciekawe (zdjęcia, muzyka, nawet aktorstwo) ale istota - treść filmu jest banalna, miałka.
Nie wiem skąd ten zachwyt, nie rozumiem go.
Chyba, że jakieś pozaartystyczne czynniki odegrały rolę: może kogoś trzeba było wypromować, pozwolić zaistnieć, wyrobić markę, albo jak nie wiadomo o co chodzi... zrobić reklamę i pozwolić zarobić...
Ale to takie moje głośne myślenie...
A do Domu złego mu daleko, oj bardzo daleko
nawet mi się nie chce rozwodzić głębiej nad tym filmem, więc po prostu napiszę że w większości myślę podobnie jak założyciel tematu. w skrócie
4/10, bo poniżej oczekiwań to idealne stwierdzenie, przynajmniej w moim przypadku.