Oto dowód na to, że filmu "bez scenariusza" nie są wstanie uratować ani świetni aktorzy, ani dobre efekty specjalne. Same "wielkie nazwiska" nie wystarczą, aby stworzyć interesujący obraz. Cóż pamiętam z tego filmu? Umę Thurman w sexownych strojach oraz ukrywających się (chyba ze wstydu) Ralpha Fiennes'a (pod melonikiem) i Sean'a Connery (w stroju misia pluszowego).
Wstyd się przyznawać, że się ten film oglądało.