Batman Forever miał to do siebie, że był kopalnią kiczu i festynowym pomnikiem na część Rycerza Nocy. Film ten nie uwłaczał jednak samej postaci Batmana. Przyjęta przez Joela pozwoliła jeszcze bardziej uwypuklić komiksowość wielu postaci (głównie antagonistów), podkreślić przerysowanie nikczemnego planu villainów oraz pokazać, że neonowe Gotham nadal może być tym prawdziwym Gotham. Batman nadal ścigał przestępców, był detektywem, miał ukochaną, partnera ze świetnie zarysowanym origin story, jaskinia Batmana nadal stała, a w niej gadżetów dostatek.
RoboCop powstał wcześniej niż Batman Forever, prawdopodobnie dlatego Joel wyciągnął wnioski jak nie robić samoświadomego kiczu.
RoboCop od początku miał w założeniu przedstawić świat przyszłości. Brudnej, brutalnej i niepewnej. Jednak i tam pojawiła się nadzieja - RoboCop. Były policjant, któremu udało się przezwyciężyć śmierć. Zrobił to dzięki ironicznemu, "dobremu" gestowi korporacji, dla której wartość ludzka jest łatwa do przeliczenia w dolarach. W filmie pojawiały się często prześmiewcze reklamy, w których, oprócz ostrej satyry, mnóstwo było prawdy, a nawet obserwacji mających obecnie odzwierciedlenie w rzeczywistości. I część od początku charakteryzowała duża brutalność połączona z wartką akcją, napędzaną przez wyraziste charaktery.
Dwójka jest całkowitym przeciwieństwem. Reżyser Imperium kontratakuje (najsłabszej części ze starej trylogii) oraz z facetem od niczego i znanym komiksiarzem Millerem chcieli pokazać mecha-glinę w konwencji kreskówkowej.
Film rozpoczyna się od niezbyt subtelnej reklamy systemu bezpieczeństwa w samochodach. Spot reklamowy niby skrojony równie ciekawie i w podobnej tonacji, co w I części, ale da się wyczuć zmianę w tonacji. Humor (na dodatek niskich lotów) przede wszystkim, a pod nim - nic. I to jest problemem tego filmu. Jest zbyt powierzchowny. Przez to, że RoboCop jest kiczowatą marionetką, której ktoś kazał być harcerzem, bo... No właśnie, co miało na celu pokazanie, że z taką łatwością można wgrać nowe wytyczne do głowy RoboCopa? Ani nie był to katalizator spektakularnych akcji, ani nie było w tym żadnego fanu, ani nawet nie rozwinęło to żadnej postaci, ba! to nawet nie był komentarz społeczny, rozwinięcie jakiejś myśli. To był po prostu pomył, na który ktoś wpadł.
I tak jest z całym filmem. Większość z tych pomysłów to oczywiście recycling tego, co było w I części. Znowu mafia ma macki tak długie, że sięga aż do korporacyjnych wieżowców, znowu wielkie firmy coś knują, znowu gliniarze pikietują, znowu pojawia się jakiś boss podziemia, znowu jest wątek rodziny, tylko, że teraz żona pojawia się na ekranie i znika, bo...jednak nie musiała się pojawiać i znowu, znowu, znowu... Jeśli jakaś myśl jest nowa - nie prowadzi do niczego. Co zmieniło pojawienie się narkotyku o nazwie Nuke? Ok, od czegoś trzeba było zacząć film - dobry nalot nie jest zły- tylko co dalej? Dopiero pod koniec okazuje się, że to trybik w hiper, turbo komplikowanym planie, który ma na celu tanią sprzedaż hurtowych ilości narkotyku, w gruncie rzeczy nie szkodzącego nikomu. O co więc całe to zamieszanie po obu stronach barykady?
Brzmi głupio? A jakże. Ale to dopiero początek. Takich perełek komiksowo-kreskówkowych jest więcej. Główny spisek to: fejkowa umowa korporacji i miasta, w ramach której miasto zrzeka się aktywu, którym jest...miasto. Aby to odkręcić burmistrz urządza...zbiórkę charytatywną w ramach konkursu talentów! Zdobywa jednak pieniądze od gangsterów, którzy chcą...aby narkotyk stał się legalny i każdy mógł go kupić za niewielkie pieniądze. Korporacja dowiaduje się o tym i nagle jej akcje idą łeb na szyję i...zapada się ona pod własnym budżetem (?). Dlatego korporacja postanawia zabić prezydenta za pomocą...RoboCopa dwa, którym jest... były skazaniec, najbardziej znany przestępca w mieście, ponieważ jego umysł jest podatny na narkotyk, dlatego... jest on idealnym kandydatem!
Nie mam pojęcia, czy scenarzyści zdawali sobie sprawę jaki skrypt piszą. Widocznie to miało być śmieszne i oni naprawdę wierzyli w to, że widz będzie pękał ze śmiechu na widok gangu dzieci grających w bejsbol, które okradają sklep z RTV. Efekt jest odwrotny. Z każdym takim pomysłem zapadałem się głębiej w fotel i wspominałem poprzednią część, w której RoboCop zwalczał po prostu przestępczość. W 2 zabrakło tylko, aby postacie ładowały w siebie tortami i głośno ryczały. Poważnie! Wizytówką tej części jest casting na RoboCopa (!), podczas którego roboty zabijają się, po czym ktoś stwierdza grobowym głosem, że to przez to, że ich psychika jest niestabilna. Dlatego potrzeba kogoś odporniejszego. Może by tak skazani na śmierć?
Absurdy i beznadziejne pomysły dosłownie kastrują blaszanego glinę. Twórcy posuwają się nawet do tego, że i tak już bidna i okrojona eRka przestaje mieć sens, gdy RoboCop przestaje być RoboCopem, a od połowy film przeradza się w starcie maszyna vs maszyna. Nawet scena rozmontowywania RoboCopa nie robi wrażenia. Murphiemu odkręcają po prostu nogi, ręce i korpus i porzucają przed...pikietującymi kolegami. To jest dobry motyw - pikieta policyjna. Policjanci chodzą w kółko z transparentami przed komisariatem. Chodzą w kółko i krzyczą. W pieprzone kółko! Jeden ze scenarzystów potrafił wymyślić walkę dwóch najbardziej znanych postaci komiksowych, a nie potrafił wymyślić prawdziwej pikiety? Kto, do cholery, robi w ten sposób strajk? Niech pomyślę... Ed, Edd i Eddy (bez obrazy dla serialu)! To jakaś chora komedia.
Ale żeby nie było. Kershner potrafi kręcić sceny akcji i dobrze dogadywać się z ludźmi od scenografii. Jego Detroit to miasto, w którym biedni i bezdomni mają...wyprasowane i czyste koszule... Koleś najpierw kręci Gwiezdne wojny, których znakiem rozpoznawczym jest to, że każdy strój, każdy pojazd i każde wnętrze wygląda jakby się je UŻYWAŁO/MIESZKAŁO W NIM (nie to co nowa trylogia i ten szpitalny design!). A w kontynuacji jednego z najlepszych saj faj w historii odwala taki paździerz i fuszerkę. Przecież nawet dzieci imigrantek, cholerne dzieci IMIGRANTEK! w melinie narkotykowej mają się tak doskonale, że pomyliłem pomieszczenie do produkcji narkotyku z salą w żłobku!
Ale już wiem! Twórcy po prostu nigdy nie oglądali oryginalnego RoboCopa. Gdzieś tam o nim słyszeli i tyle. Tylko, dlaczego Weller w tym zagrał, a po latach, czyli przed premierą RoboCopa (2014), wróżył, że nie mają szans z tym filmem? Przecież remake z 2014 niszczy i wgniata w ziemię ten komiksowo-komediowy kał, który został zrobiony pod szyldem znanej marki!
Totalna padaka. Dawno nie widziałem tak złego sequela. Powiem więcej: nigdy nie widziałem tak złego sequela! Taka marka, takie nazwiska i taki wstyd!