Victor jest dzieckiem nocy. Wtedy wychodzi na ulice miasta, wędruje nimi, zarabia, żyje. Jest jednak niczym dym z kadzidła, niczym cień rzucany nocą na chodnik. Ulotny, niepewny, zmienny. Jego życie trwa tu i teraz, kalejdoskop seksualnych numerków i działek koki. Jednak Noc jest siostrą Śmierci, nie powinno zatem dziwić to, że śmierć i strach ciągle mu towarzyszą. Umyka im, odliczając minuty do wschodu słońca, stara się zapomnieć, pogrzebać przeszłość. Wszystko na co może liczyć to jednak tylko chwilowe zapomnienie, pękające niczym bańka mydlana.
"Rondo nocturna" to kino starej daty, choć przecież jego bohaterami są dziwki i bezdomni. To kino liryczne, w którym nie liczy się dialog, lecz scena, obraz, interakcja. Cozarinsky ma oko do aktorów i wybrał ich naprawdę doskonale. Gonzalo Heredia fascynuje swoim pięknem, zmysłowym a przecież pozbawionym harmonii. Mariana Anghileri pojawia się ledwie przez chwilę, ale jej mroczne piękno idealnie pasuje do szaleństwa rozpaczy i tęsknoty, jakie symbolizuje. Reżyser stworzył piękny obraz nocnej metropolii. Niestety nie ustrzegł się błędów. Niektóre sceny są wręcz szkolnie szablonowe. Ekspozycja na początku (dialog między Victorem a Carlitos), za czytelna i ostatecznie nie potrzebna. Czy też kwiat, który przywraca światu barwy, ale jednocześnie naznacza bohatera. To zgrzytało i to dość mocno, ale i tak zapamiętam ten film jak najbardziej pozytywnie.