Na pierwszy rzut oka ,gdy się ogląda ''Rykoszet'', sprawia 
on wrażenie jeszcze jednego typowego, niczym się nie 
wyróżniającego thrillera. Policjant kontra zły czyli psychol, 
który nie zazna spokoju dopóki nie zemści się na swym 
koszmarze ,którym dziś akurat jest Nick Styles. 
Nic w tym akurat nadzwyczajnego. Przecież to standard 
kina sensacyjnego czy właśnie thrillerów. Jak na 91 rok to 
raczej nie można powiedzieć, że to setny film o podobnej 
fabule. Jak wiadomo produkcji jak na tamte lata 
powstawało mniej, a większość i tak była klasowa i 
ambitna. Kino rozrywkowe nie pełniło ,aż takiej roli jak w 
dzisiejszych czasach. Teraz śmiało można by było rzucić 
określenie ''o matko to już nieraz było'' lub ''ileż można 
wałkować jedno i to samo?''. I przez pierwszą część tego 
filmu zastanawiałem się kiedy Blake zrobi to co zrobiłby 
zapewne każdy szukający zemsty. Akcja się ciągnęła 
mozolnie, sztuczny jak silikonowe cycki Washington 
trochę odpychał (chociaż raz mnie pozytywnie zaskoczył, 
gdy odparł, że nie ma zamiaru się pchać na wyższe stołki 
kariery, bo nie chce stać się taką samą hieną polityczną 
jak inni) i gdzieś mnie nie przekonywał do siebie swoją 
osobą, a Lightow wnerwiał mnie cholernie swoją 
koszmarną pewnością siebie i głupim uśmieszkiem. Gra 
aktorów była bez wyrazu. Po prostu była i już. Dlatego 
wiało nudą, było słabo, a chwilami nawet beznadziejnie 
jak widziałem, samochód który eksploduje zanim 
spadnie w dół ze skarpy, idiotyczną walkę na miecze w 
więzieniu i ''zbroje'' na walczącej parze, czy samą 
ucieczkę, banalną jak diabli. Pewnie jeszcze by coś 
wygrzebał, ale nawet i bez szukania było kiepściutko. I tu 
nastąpiło olśnienie. Cały ten Blake jak się okazało ma 
inne zamiary wobec Nicka niż tylko pozbawienie go życia. I 
za sam ten zamysł już jest oczko wyżej. I pomimo ,iż może 
mniej, ale nadal jest przewidywalnie, to zaświeciło się 
jakieś światełko w tunelu. Coś drgnęło, coś się zaczęło 
dziać. I całe szczęście bo już zacząłem marudzić i 
narzekać pod nosem. Oczywiście bohaterskość i 
pomysłowość Denzela wyszła na wierzch, ale można było 
sobie pozwolić na kontynuowanie seansu. Poza tym 
czegóż można było się innego po nim spodziewać? 
Sama scenka finałowa może i naciągana, ale już taka 
znowu banalna nie była. Nawet Lightow się trochę 
odblokował. Lecz poza planem według którego trzyma się 
zaciekle Earl Talbott Blake ,kilku akcjach 
przeprowadzonych przez niego, usilne udowodnienie 
prokuratora swojej niewinności i rapera Ice - T ,który 
wniósł kilka tekstów do filmu, nie ma nic takiego co by 
sprawiło ,żebym bił brawo i się zachwycał. Po 
przeanalizowaniu okazuje się, że z początkowej słabej 
fazy, thriller ten zatrzymał się maksymalnie na przeciętnej 
opowieści rozrywkowej. Można zobaczyć i ... zapomnieć. 
Jak dla mnie 5/10. 
pozdrawiam
Dobry Lithgow to był, ale w ''Mój brat Kain'' i ''Zabawa w Boga''. 
Tutaj jego gra to zwykła przeciętność, a postać marniutka.
Yhy.... 
Mam nadzieję, że bardziej radzisz mi to, niż karzesz, tak jak ja Tobie radzę, byś wstydu oszczędził i przestał dodawać niepotrzebne litery, a jeszcze bardziej przestał ''pierdzielić'' innym, co mają robić. OK? 
nie dodalem litery tylko niechcąco przy szybkim pisaniu sama sie dodala, ja nie wiem, czy to takie trudne żeby sie domyślić? Chyba dla ciebie tak. Bede pisal co mi sie podoba, bo to wolny kraj a nie Ukraina za rzadow Janukowicza.
Samo się nic nie dzieje :), ale domyśliłem się, że z rozpędu kliknąłeś o jedną za dużo. Dżizusie to było tak specjalnie hellooooo. 
A caps locka nie potrafisz używać? Chyba, że to definitywny brak szacunku do obcych Ci ludzi.... 
Ja też będę pisał co mi się rzewnie podoba, bo mam do tego prawo, zresztą jak i Ty, z tą jednak różnicą, że nie piszę innym w jednym zdaniu na forum, że pierdzielą głupoty hehe.