... jak filmowy Michael Kovak, zaczęłabym chodzić do kościoła... Od tak, żeby popatrzeć. :P
Film baaardzo mi się podobał. Hopkins jak zwykle genialny, Colin O'Donoghue - patrz tytuł i pierwszą linijkę posta - też wydaje mi się, że dał sobie nieźle radę. Same egzorcyzmy były przedstawione w sposób realistyczny i mnie na przykład przeraziły. Nie będę tu oceniać iście katolickiego przesłania filmu, ponieważ według mnie niewiele ma ono wspólnego z wartością filmu. Nawet jeżeli mógłby on być materiałem edukacyjnym dla członków Kościoła.
Oprócz strachu (jestem raczej fanką skrzypiących podłóg, a nie porozrzucanych kończyn), film wywołał we mnie nawet kilka uśmiechów (chociażby w scenie, gdy w trakcie rozmowy obu panów o diable, do ojca Lucasa przychodzi opętana Rosaria, a ten używa idiomu "speak of the devil" - w danej sytuacji ta dwuznaczność wydała mi się zabawna, intrygująca, zachęcająca do dalszego oglądania).
Samo zakończenie było dla mnie jasne, chociaż twórcom kilka razy udało się mnie zmylić i zaczynałam wyobrażać sobie rozwiązanie akcji. Wszystko skończyło się takie jak przewidywałam na początku - skruszony Michael wraca na łono Kościoła. Na dwie minuty wcześnie myślałam jednak, że on i Angelina będą żyli długo i szczęśliwie. Nie wiem czy to lepiej, pierwsze zakończenie było mało zaskakujące, drugie byłoby tandetne. Trzecia wersja - śmierć księdza Lucasa i opętanie jednego z bohaterów - zbyt przygnębiające... ale może bardziej prawdziwe?
W filmie warto także zwrócić uwagę na muzykę, która była świetna! :)
Pozdrawiam. (I przepraszam, że się tak rozpisałam. Jakoś tak wyszło. Samo.)