Bob to starzejący się hazardzista z szaloną kryminalną przeszłością. Dzięki m.in. pewnemu słynnemu skokowi na bank uchodzi w paryskim półświatku za niemal legendę. Jest to typ honorowego twardziela, kolesia z zasadami, a do tego gentlemana - widz więc nie może go nie lubić. Pewnego dnia dowiaduje się, że w sejfie pewnego kasyna znajduje się 800 mln franków. Po 20 latach przerwy, Bob postanawia zebrać ekipę i zrobić skok życia.
Mimo wielu pozytywów, którymi ten film się cechuje, ciężko mi go odbierać inaczej niż jak tylko rozgrzewkę przed "prawdziwym kinem Melville'a". Cóż, jak to jedna z postaci filmu powiedziała: "z zamkami jest jak z ładnymi kobietami, im więcej z nimi robisz tym lepiej je znasz" - hasło to tyczy się także pana Jean-Pierre'a. Fabularnie jest tu wszystko co być powinno, wiadomo też, że nic nie jest takie proste jakby się wydawało. Oto nasz Bob przyjaźni się z policjantem, któremu niegdyś uratował życie. Policjant ten przymyka pewnego alfonsa za pobicie dziwki. Alfons ten zna Boba, Bob odmówił mu pomocy i nie był dla niego zbyt przyjemny. Policjant obiecuje pomoc alfonsowi, jeśli tan mu sprzeda jakiś większy skok. A alfons kręci z pewną "przypadkową femme fatale", dziewczyną żyjącą z dnia na dzień - z łóżka do łóżka (męskiego, oczywiście). Dziewczyna ta miała okazję poznać Boba, a i jest kochanką przyjaciela Boba - młodego i jeszcze niedoświadczonego rabusia, który ma być jednym z ludzi Boba w skoku na kasyno. Wszystko się oczywiście stopniowo łączy, a to nie wszystko co film ma do zaoferowania. Wychodzi jednak z niego przede wszytskim jedno - nie ufaj kobietom, a przynajmniej nie w sprawach rabunkowych. Lub pisząc mniej śmiesznie - nie w sprawach, z którymi nie powinny mieć nic wspólnego i o których w ogóle wiedzieć nie powinny. Poza tym: czy warto życie przyjaciela wymienić na banknoty?
Narracyjnie "Bob the Gambler" to właśnie coś co łączy pierwsze filmy Melville'a ("Milczenie morza" i "Straszne dzieci") z późniejszymi, pozornie tylko bardziej minimalistycznymi filmami. Mamy tu anonimowego narratora i kilka dialogów, które w przyszłości zostalyby wyciete. Bo w przyszłości, jak wiadomo, pojawiać się bedzie tylko niezbedne minimum. "Urodziłem się z asem w rękawie" - mówi Bob, a my doskonale wiemy, że to nie skończy się dobrze.
PS: Tekst ten napisałem 2.10.2006
Po Bobie mam ochotę ocenić jeszcze wyżej W kręgu zła i Doulos. Taki film - wprawka, choć dobrze, żeby inni mieli wprawki na takim poziomie. Obraz z dodatkami, które w późniejszych latach zostałaby mu odebrane, ściągnięte jak kolejne warstwy (cebuli ;))
Czyli zdjęcia byłyby ciemniejsze i bardziej ponure, muzyka mniej skoczna, mężczyźni mniej gadatliwi i uczuciowi, a niektóre sceny wycięte (wraz z narratorem). Pełen minimalizm.
Film całkiem przyjemny, ale bez tego typowego dla J-P "nerwu" i napięcia, aż szkoda, że końcówka trochę się rozmyła. Jakby na jakieś 20 minut przed końcem Melville stracił sprzed oczu cel jaki chciał osiągnąć. Całe szczęście, że odrobił potem zadanie domowe.
"Bob le flambeur" reż. Jean-Pierre Melville [1956] Polecam Tym dla których kino nie zaczyna się po 2000 roku.
...Zdaje się, że na początek włóczęgostwa po ścieżkach twórczości Jean-Pierre Melville'a wybór mój nie mógł być bardziej trafiony niż historia niejakiego "Boba"...Boba Szulera. Sprawnie i minimalistycznie opowiedziany epizod z życia leciwego już gracza hazardzisty i jego skoku na kasyno. Skoku jakich w filmach było już wiele z tym że, "było" nie jest tu określeniem adekwatnym bowiem film powstał ponad pół wieku temu. Tymczasem nie to uznałbym za istote tej historyjki lecz to jak Malville nas do niej wprowadza i jak umiejętnie buduje postaci w filmie. Dialogi są bezpośrednie i oszczędne ale potrafią urywać nam głowę...szczególnie zapadły mi w pamięć te wymieniane z napotkaną Anne:
"Wsiadaj.
Po co ci ta walizeczka?|Sprzedajesz sznurowadła?
Nie. Przeprowadzam się.
Właścicielka hotelu ma śmieszne zasady.Żąda pieniędzy."
"Dlaczego włóczysz się po Montmartre?
Co tu robisz, nie masz pracy?
Już nie mam.
- Dlaczego?|- Szef nie był moim ideałem mężczyzny."
"Poznałem wiele dziewczyn.|Ale takiej jak ty... nigdy.
Jakby ci na niczym w|życiu nie zależało.
- Tak sądzisz?|- Nie żartuj sobie.
Nie widzisz, że cię kocham?!
Nikt cię do tego nie zmusza."
...jest ich tu naprawdę wiele. Po skończonej przygodzie z filmem pozostaje jednak mały niedosyt, jakby cukiernik na końcu zapomniał na tym smacznym torcie dodać na szczycie przysłowiowej wisienki. Czyli to o czym mówisz Korn... Generalnie jest to bardzo dobry, ciekawie zrealizowany kryminał bez którego moje życie byłoby rzecz jasna nieco uboższe. Polecam tym, którzy chcą nieco wnikliwiej poznać początki kina gangsterskiego w tym wypadku we francuskim wydaniu.
Zaspojleruję!
Nie nazwę się wielkim wyjadaczem kina noir, ale wiele perełek się widziało. Ryzykant zaskoczył mnie dość oryginalnym finałem. Po seansie Asfaltowej dżungli, Rififfi, Zabójstwsa i wielu innych oczekiwałem kolejnej klapy podczas napadu czy stopniowego komplikowania się wydarzeń. Tymczasem Bob zasiedział się przy ruletce i do napadu nawet nie doszło ;) zaś sam bohater zamiast umrzeć czy iść siedzieć na wiele wiele lat, wygrał kupę kasy, a i od kicia się wywinie ;) Spore zaskoczenie (a miałem już dość schematycznych filmów-noir).