Mówiąc językiem muzycznym gość jedzie cały czas na jednym chwycie. Od jakiegoś czasu oglądając kreacje Anthony'ego mam wrażenie że cały czas raczy widzów ta sama pozą, miną, tym samym sposobem wypowiadania kwestii. Ktoś wcześniej napisał że przypomina Hannibala Lectera z czym w pełni się zgadzam. I mimo że ten jeden chwyt ma opanowany do perfekcji to zaczyna to u mnie wywoływać mieszaninę irytacji i znudzenia. W końcu ile panienek może wyrwać "gitarownik" na "Dom wschodzącego słońca" :-PPP
Gosling prężył muskuły, dwoił się i troił by wypaść przekonująco i należą mu się słowa uznania za ambitne podejście do tematu, ale jest chyba jedynym jasnym punktem na tym firmamencie.
Scenariusz broni się do 2/3 trwania filmu potem następuje błyskawiczne zawiązanie akcji, moment kulminacyjny i trzask-prask po robocie. Nie lubię takich zakończeń w stylu "deux ex machina" bo to świadczy o tym że scenarzysta miał pomysł (dobry) na film, ale kompletnie nie miał pomysłu jak rozegrać dobrze końcówkę i całość spiąć w sensowny sposób. Koniec naciągany i bez ikry.