Film rozczarował mnie do cna. Niestety nie widziałam pierwowzoru, więc nie mam do czego porównywać, ale jako uczennica jednej ze szkół artystycznych i stały bywalec wielu przesłuchań (również w Ameryce), stwierdzam, że fabuła jest naiwna i klejąca jak stare landryny. I nie ma w niej nic z czystego piękna naiwności musicali z udziałem Freda Astaire'a i Ginger Rogers, nie ma głębi Cabaretu, ani swieżego powiewu Beksy, nie ma też dobrej muzyki. Trzeba oddać dług wdzięczności choreografom, bo niektóre sceny taneczne robią wrażenie. Dość dobra jest również gra aktora, który wcielił się w postać początkującego reżysera. Cała reszta, gdyby znalazła się w mojej kuchni, niezwłocznie powędrowałaby wprost do śmieci.
Bardzo szkoda, bo temat na musical ciekawy - świat teatru od podszewki. Tylko trzeba najpierw wiedzieć czym jest prawdziwy teatr i jakie są prawdziwe rozterki ludzi za kulisami...
A ja, jako osoba która nie lubi tańca i śpiewu uwielbiam Fame, ale spokojnie! Nie to nowe, tylko to stare ;-) Na to nowe się wybieram ale wątpię żebym dotarł... Nie chcę nikomu psuć zabawy i mówić co się działo w pierwowzorze jednak powiem taką rzecz. Otóż, jak pierwszy raz widziałem Fame miałem jakieś 15 lat i słuchałem namiętnie black metalu, a mimo to, film, musical(!), dotarł do mnie. Ma kilka naprawdę mocnych scen które z niebywałą łatwością mogę sobie przypomnieć. Świetna muzyka, choreografia, szczere postaci i ich problemy. Bardzo łatwo mi było odnaleźć się w świecie wykreowanym w tym filmie, boję się że to nowe fame do Fame ma równie daleką drogę, jak ja do moich setnych urodzin ;-P Same plakaty już mówią że to kolejna, amerykańska głupawa historyjka dla płytkich ludzi. Nie wiem czy mi się chcę płacić 20 zlotych za bilet do kina jeżeli ma to byćtylko w celach porównawczych :-/