"Zmierzch" to saga, która przenosi część ludzi w trochę inny, idealniejszy świat. Właśnie takie były moje wrażenia przy oglądaniu pierwszego filmu... Wcześniej przeczytałam książki, które bardzo mi się spodobały. Zaznaczę tutaj jeszcze, że działo się to zanim wokół sagi zrobił się szum medialny, nieustająca wojna między zwolennikami i przeciwnikami...
Ponieważ należę do osób podatnych na takie historie szybko złapałam "bakcyla".
Broniłam książek, filmu. Według mnie był ciekawie zrealizowany, z innym niż zwykle soundtrackiem (chociażby obecność Muse). Efekty nie emanowały animacjami, za dużą ilością komputera... Grali aktorzy, których wcześniej nie znałam, a pomiędzy nimi dało się wyczuć chemię, tak potrzebną przy romansach.
Niestety jakiś czas później do kin weszła część druga... I w tym wypadku poczułam się zawiedziona, brakowało mi już charakteru w filmie. Był zwyczajnie nudny. Ale nadal się nie poddawałam. Do trzeciej części nastawiałam się optymistycznie, ponieważ właśnie ten tom książek podobał mi się najbardziej. Po wyjściu z kina nie czułam już takich emocji jak przy pierwszej części, ale było ich na pewno więcej niż przy dwójce. Moja obsesja już dawno minęła. Przestało mnie to fascynować z powodu zbyt wielkiej komercji wokół filmów. Ile można czytać newsów na temat p r y w a t n e g o życia aktorów? Ile można oglądać jak ludzie robią sobie krzywdę z powodu filmów? Ile różnych kubków, smyczy, kosmetyków, napojów, bielizny i wielu, wielu innych rzeczy można oglądać w sieci, a potem spotykać je w sklepach?
Dlatego też na najnowszą część poszłam już z czystej ciekawości. Dowiedziałam się jakiś czas przed pójściem do kina, że film podzielono na dwie części. Zaczęłam się zastanawiać JAK? W książce nie było na tyle materiału.No i nie byłam specjalnie zaskoczona, gdy film się dłużył, brakowało akcji. Ciekawszym momentem były przemowy ślubne, przygotowania Belli do nocy poślubnej. Poza tym jako dziewczyna przyznam się, że uśmiech Edwarda nadal na mnie działa. Niestety są to chyba jedne z niewielu jaśniejszych punktów filmu... Jest najsłabszy ze wszystkich. Dobiły mnie: scena ze snu Belli gdzie wszystko było bardzo sztuczne, smętne miny które Stewart zawsze robi zaczęły w tej części mnie drażnić, a zachowanie "cierpiący w milczeniu" Edwarda wyprowadziła mnie z równowagi...
Wydaje mi się, że lepiej by było wyciąć połowę scen, dołączyć to do 2 części i zrobić jeden film. Akcja nie ciągnęła by się w nieskończoność...
Postanowiłam napisać co myślę, bo chciałam pokazać, że może film się nie spodobać, ale nie będę wyzywać nikogo z tego powodu. Nie mam zamiaru obrzucać błotem ludzi, którzy nadal sagę lubią, bo żyjemy w wolnym kraju i każdy ma do tego prawo.