O sadze "Zmierzch" można by długo pisać. Niedociągnięć i naiwności w tym tyle, że ze
świecą szukać obrazu, który by to pobił. Już "Harry Potter" jest moim zdaniem mniej
odrealniony, nawet z lataniem na miotle ;)
Jednak to co sprawia, że jak zaczynam oglądać "Zmierzch" to pochłaniam go do ostatniej
literki w napisach końcowych to historia miłości Belli i Edwarda.
Pomijam wyczyny aktorskie Kristen i Roberta, bo odsuwam je na bok. Chodzi o całokształt.
Szkoda, że w dzisiejszym świecie taka miłość jest rzadko spotykana ( o ile w ogóle).
Do tej pory najbardziej podobała mi się pierwsza część sagi, ale właśnie skończyłam
oglądać "przed świtem". Gdyby nie to, że jest 1 w nocy a rano trzeba sie pojawić w pracy nie
przypominając wampira, obejrzałabym to jeszcze raz. Film mi się bardzo spodobał. Nie
mogę się doczekać, aż znajdę czas aby dorwać się do książki :)