6,3 325 tys. ocen
6,3 10 1 324711
5,6 61 krytyków
Sala samobójców
powrót do forum filmu Sala samobójców

" Sala Samobójców " - jeden z największych sukcesów polskiej kinematografii ( komercyjny na pewno a czy artystyczny to już zależy od indywidualnego podejścia ) wywołał falę dyskusji co do słuszności jego powstania i przesłania jakie niesie ze sobą. Ja od momentu zobaczenia trailera wiedziałam, że koniecznie muszę obejrzeć ten obraz by wyrobić sobie zdanie. Długo odkładałam seans na bok aż w końcu mi się udało i pozwoliłam sobie przelać na wirtualny papier swoje spostrzeżenia. Jeśli komuś będzie chciało się to czytać będzie mi bardzo miło. Z góry zaznaczam, że jest to moja SUBIEKTYWNA opinia do której mam prawo. Tak samo jak Ty, drogi czytelniku masz prawo się z nią nie zgodzić ale jeśli chcesz podyskutować rób to kulturalnie ;)

Zarys fabularny tej opowieści jest dość prosty. Głównego bohatera poznajemy w momencie przygotowań do matury i wyboru dalszej drogi życiowej. Niby nic takiego bo jak sami wiecie tysiące nastolatków mają ten sam dylemat i jakoś sobie dają z nim radę. Dominik pewnie też zdałby swój egzamin dojrzałości i poszedł na wymarzone studia ( czy byłyby one spełnieniem jego marzeń czy raczej rodziców jest w sumie nieistotne ) gdyby nie pewne wydarzenie z lekcji judo, jego konsekwencje i znajomość z Sylwią - jak się okaże później swoistym nemezis bohatera.
Pierwsza rzecz jaka rzuca mi się w oczy podczas czytania komentarzy ( w przeważającej liczbie tych negatywnych ) to to, że bardzo wiele osób odebrało tą historię jako opowieść o emo - dzieciaku co to miał za dużo bajeranckich zabawek, mnóstwo kasy i nie miał czym się przejmować więc byle błahostka burzy jego świat co z kolei powoduje jego wyalienowanie się z realnego świata i ' zalogowanie się ' w wirtualnym bycie. Pada przy tym wiele ciekawych uwag takich jak np. to, że Dominik jest półgłówkiem, używa za dużo eyelinera ;), wygląda jak wymaniciurowany pedałek, ma za dobrze w życiu więc w sumie spoko, że spotkała go taka kara a nie inna...
Ok, każdy ma prawo do swojego zdania i ja go nie podważam. Nie mam również w zwyczaju wyzywania innych z powodu tego, że ma inny gust od mojego. Nigdy mi jakoś specjalnie nie przeszkadzało, że to co podoba się mi niekoniecznie jest w guście innych. Zastanawiam się po prostu czy niektórzy nie podeszli do tej historii z góry uprzedzeni ( bo przecież Dominik się maluje - matko boska, maluje, rozumiecie? ;) ponieważ ' emo story ' nie możemy traktować poważnie. Być może Jan Komasa niefortunnie wybrał zewnętrzne emploi bohatera co spowodowało negatywne nastawienie co poniektórych. Oczywiście - każdy wie, że niektóre dzieciaki pozujące na spoko emo to zwykli idioci co to się tną z nudów albo uważają, że to mega trendy. Przez takie jednostki cała ta kultura została zmarginalizowana i bezlitośnie wyśmiana. Nawet mi zdarzało się od czasu do czasu uśmiechnąć pod nosem gdy znalazłam coś na ich temat w internecie. Ale oglądając Salę nie odniosłam jakiegoś wielkiego wrażenia, że bohater jest na wskroś emo. W sumie prócz jednej sceny - spacerek po szkole z pistoletem w kieszeni i okiem wymalowanym nie gorzej niż u niejednej hollywoodzkiej aktorki nie zauważyłam specjalnych oznak zemowania :) ( no, może jeszcze epizod w operze z całowaniem posągu ).. Bardziej emo była już Sylwia z tym tnięciem się i ciągłymi żalami jaki to ten świat jest zły. Ale ok, przyjmijmy, że Dominik był jednak takim soft emo - dzieciakiem. Ja niespecjalnie dostrzegłam w nim to znudzenie i próbę zwrócenia na siebie uwagi ( przynajmniej nie w tym negatywnym znaczeniu ) a jedynie zagubienie i próbę dostosowania się do otoczenia. Chyba niektórzy hejterzy jadący po tym filmie zapomnieli, że oni też byli kiedyś nastolatkami, których jedynym sensem życia była atencja kolegów. W ich wieku najważniejsze nie jest zbawienie świata a zainteresowanie kumpli i przynależność do grupy. Dominik należał do takiej szkolnej elity niejako z wyboru a niejako z pozycji rodziców. Wiadomo, że na ogół bogate dzieciaki trzymają sie razem, tworzą tzw. klikę, w której nasz bohater był ' księciem '. Miał wszystko bo jego rodziców stać było na luksusy. Mogli podarować mu wszystko o czym zamarzy prócz rzeczy podstawowej, o której w zagubionym świecie zapomnieli - rodzicielskiej miłości i zainteresowania. Ich uczucie do syna mierzone było nowymi gadżetami dlatego też w ciągu seansu można było słyszeć ciągłe utyskiwania, że ma wszystko a ciągle mu mało. Jasne -miał wszystko -  najnowszego laptopa, bajeranckiego smartfona, prywatnego kierowcę a mimo to nie miał niczego. Przecież te wszystkie urządzenia nie powiedzą ' kocham Cię, synku ' albo ' jak tam w szkole? '. Nie okażą zainteresowania a tego mu właśnie brakowało. Rodzice zagubili się całkowicie w swoich pracach, oddzielnych życiach i zapomnieli o rozmowie. Niby tak błahej rzeczy a jednak w pewnych momentach decydującej o tym jak potoczy się dalsza historia. Między nimi a Dominikiem nie było podstawowej rzeczy jaka powinna występować między rodzicami a dzieckiem - chęci komunikacji. Po całej aferze z lekcją judo normalną koleją rzeczy powinna być szczera rozmowa i wygadanie się z problemów ciążących mu na duszy. Tu tego nie było. Skoro rodzice nie dostrzegali go na co dzień i nie wiedzieli czy w sumie chodzi do szkoły, co jada na śniadanie i jakiej muzyki słucha to miał im powiedzieć o największym upokorzeniu swojego życia?  ( niektórzy pewnie będą już psioczyć, że wybielam te relacje i dopisuję im nieistniejącą ideologię )... Bohater wolał uciec w wirtualny świat gdzie ( jak mu się wydawało ) znalazł zrozumienie i wsparcie niż wyżalić się najbliższym osobom. Niestety ale na tym polu jego rodzice ponieśli porażkę. Swoim ( w ich mniemaniu dobrym ) postępowaniem zbudowali między sobą mur, który z ostateczności okazał się za gruby. Nie mam zamiaru pisać, że Dominik był idealnym, skrzywdzonym dzieckiem bo tak nie było. Był zblazowanym, niekiedy wyniosłym i chamskim, rozpuszczonym bachorem nauczonym, że wszyscy koło niego skaczą. Nauczony był, że każda jego zachcianka zostaje spełniona  ( vide reakcja po feralnej lekcji judo gdy dostaje ataku furii bo kierowca nie może przyjechać ) i korzystał z tego przy każdej okazji. Rodzice widzieli w nim idealnego, zdolnego syna którym mogą się pochwalić wśród znajomych, cała reszta ich nie interesowała. Myśleli, że skoro otaczają go bogaci koledzy, dziewczyna, którą powinien wybrać, sztab ludzi będących na jego skinienie i cała ta magiczna otoczka bogatego świata ich syn nie ma prawa mieć żadnych problemów. Przecież dali mu wszystko na co było ich stać. Zapomnieli tylko, że najważniejszych rzeczy w życiu nie można kupić za pieniądze.
Dominik był po prostu zagubiony w tym całym świecie - zagubił się w tej presji przynależności do grupy. Jego reakcja na wideo wrzucone do netu krótko po akcji z Aleksem dobitnie to pokazuje. Nie znajdując zrozumienia, porozumienia i akceptacji u rodziców całe swoje przywiązanie przelał na kolegów, którzy stali się namiastką ludzi, którzy go dostrzegają. Był niesamowicie podatny na wpływy i sugestie innych - stąd uzależnienie od Sali i Sylwii.Wciąż szukał swojej drogi i próby zdefiniowania samego siebie ( dlatego nie do końca wiedział jak traktuje Alexa, jako kolegę czy kogoś więcej ). Ciągle szukał grupy do której pasuje i która przyjmie go takiego jakim jest. Gdy zdaje sobie sprawę, że najbliższe mu osoby zrobiły sobie z niego kozła ofiarnego czuje, że to koniec jego świata...  I w tym momencie pojawia się dziewczyna z różowymi włosami - czarny ( ale czy do końca? ) charakter całej opowieści. Manipuluje nim psychicznie, wpajając mu poczucie winy, że nie chce przyczynić się do jej śmierci ( według mnie ona wcale nie chciała umrzeć, to był swoisty manifest tego, że życie jej nie interesuje ) i jednocześnie zwodzi wizją ich wyjątkowości. Mami go zapewnieniami, że po śmierci będzie wspaniale, że nikt ich nie rozumie i przecież nie zatęskni gdy odejdą. Namawia go do zdobycia tabletek jednocześnie w głębi serca wiedząc, że wcale nie chce ich łykać. Sylwia stworzyła Salę niejako w przejawie buntu przeciw realnemu światu, światu w którym nie mogła się odnaleźć. Światu którego nie chciała zaakceptować...W Sali była królową, której nikt nie osądzał a jedynie przytakiwał. Mogła być kim chciała i pasowało jej to. Nie będę ukrywać, że ponad połowę seansu żywiłam do niej raczej negatywne odczucia i życzyłam jej by w końcu wzięła te tabletki i dała spokój Dominikowi. Dopiero scena rozmowy bohatera z lekarką przez drzwi i jego wykład o samobójcach jako tchórzach zmienił moje nastawienie. Roma ( według mnie ) świetnie wyraziła mimiką twarzy całe pokłady uczuć jakie targały jej bohaterką. Akceptacja, szok, zdziwienie a na końcu wstyd, że przecież on mówił o niej. Dziewczynie, która zawsze manipulowała i stawiała na swoim. Wydaję mi się, że w tym momencie coś do niej dotarło. Cały ten bezsens sytuacji i chęć śmierci zamiast podjęcia próby walki. Powolne wycofywanie się i znikanie w mroku były tego świetnym wyrazem. Nie będę ukrywać, że ta scena bardzo mi się spodobała.
Tak samo jak końcowa, z wybiegnięciem z pokoju i krzykiem a raczej spazmatycznym łkaniem. Wiem, że każdy interpretuje ją na swój sposób, dla mnie była ona wyrazem zrozumienia błędów jakie popełniła i wielkiego żalu. Być może Sylwia cały ten czas chciała jedynie bawić się Dominikiem myśląc, że trafiła na zblazowanego bogatego chłopaczka a nie wrażliwego nastolatka. Być może nie dopuszczała myśli, że ktoś weźmie te wszystkie gadki o śmierci na poważnie i postanowi wcielić je w życie. Po usłyszeniu o jego śmierci w końcu zrozumiała, że nie można bezkarnie igrać z ludzkimi uczuciami. Poczuła się winna ale w moim odczuciu zasłużyła na takie wyrzuty sumienia. Przez moment pomyślałam również, że jednak czuła coś do niego - jakąś namiastkę miłości :)
Ostatecznie okazało się, że znajomość ta dla niego była przekleństwem a dla niej wybawieniem...
Reasumując - Sali Samobójców nie odbieram jako opowieści o emo - dziecku któremu się w dupie poprzewracało ;) ale raczej dość smutną historię o braku porozumienia między najbliższymi która prowadzi do tragicznego finału. Rodzice powinni szukać okazji do rozmowy, powinni umieć a przede wszystkim chcieć słuchać tego co ich latorośl ma do powiedzenia...A dzieciaki nie powinny unikać bliższego kontaktu z nimi, bo nie zawsze koledzy umieją albo chcą pomóc.

Żeby nie było, że film odebrałam w samych superlatywach teraz będzie trochę dziegciu w łyżce miodu...
Kilka rzeczy mi się nie podobało.
1. Nierealistyczność kilku scen. Nie wiem jaki inni mają pogląd na tę sprawę ale dla mnie tak długie nieodcinanie internetu Dominikowi jest dziwne. Gdyby to moje dziecko zamknęło się w pokoju i uzależniło się od wirtualnego świata pierwsze co, to pozbawiłabym go tej przyjemności. Rodzice powinni zrobić to już po pierwszej próbie samobójczej. No ludzie, dziecko się tnie a tamci zamiast podjąć jakieś radykalne środki strofują lekarza. Rozumiem, że może nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji albo nie wiedzieli, że internet jest dla niego ucieczką ale po rozmowie z psychiatrą powinni już to zrobić musowo.
2. Druga sprawa - kto o zdrowych zmysłach nie próbuje wyważyć drzwi do pokoju? Po tym gdy lekarz informuje ich, że syn nie wychodził stamtąd 10 dni ci biorą go na colę i żebrzą o chwilkę rozmowy. Po tym wydarzeniu powinni całkowicie wyjąć drzwi z zawiasów a nie bawić się w jakieś podchody. Mieli tyle kasy to mogli np. wynająć jakichś ochroniarzy, którzy siedzieliby i go pilnowali. W końcu mieszkał z nimi mimo ukończonych 18 lat więc powinien podporządkować się ich regułom. Ja bym na pewno zastosowała trick z zawiasami albo zmieniła zamki w drzwiach, cokolwiek byleby młody nie siedział zamknięty w swoim pokoju. Dla mnie pachniało to skrajną nieodpowiedzialnością i lekkim olewactwem. Na logikę ta sprawa powinna zostać załatwiona inaczej ale rozumiem, że wtedy nie byłoby takiego scenariusza i przebiegu historii.
3. Tajemnicza sprawa internetu Sylwii - nasza różowa koleżanka mówi Dominikowi, że siedzi zamknięta w pokoju od trzech lat. Ok, może to i prawda ale przez te bite trzy latka miałaby dostęp do stałego łącza? To co, rodzice nie wiedzieli, że to net przykuwa ją do siedzenia w pokoju? Wynika z tego, że rodzice obojga zbytnio nie przejmowali się tą kwestią uzależnienia albo byli na tyle tępi by myśleć iż ich pociechy siedzą za zamkniętymi drzwiami i lepią stworki z ciastoliny. Naprawdę rzadko się czepiam ale ten aspekt aż kuje w oczy. Zero realizmu w tej kwestii ale nie mieści mi się w głowie by płacić za internet lasce zamkniętej tak długi okres czasu i niepróbującej nawiązać jakiegokolwiek kontaktu z realnym światem. Tak wiem, gdyby wsadzić tam logikę to film byłby o niczym bo oś fabuły opiera się na wirtualnych relacjach ale jednak... Gdyby Sylwia mieszkała sama to nie byłoby się do czego przyczepić ale wyraźnie widać, że mieszka z kimś ( pewnie rodzicami ), kimkolwiek kto płaci rachunki. No chyba, że wykonywała tam jakąś pracę chałupniczą i sama za wszystko płaciła ;) Albo cały czas robiła Dominika w konia i swobodnie chodziła po domu zaglądając na obiadki do salonu. Trochę dziwna jest ta cała sytuacja, przynajmniej dla mnie.

Teraz naszła mnie jeszcze jedna refleksja - a propos egzaminu dojrzałości bohaterów. W filmie zbliża się matura a cała historia, która wydarzyła się po balu maturalnym jest niejako odniesieniem do tego wydarzenia. Dominik nie podszedł do szkolnego egzaminu ponieważ w tym czasie zmagał się z własnym, realnym egzaminem swojej życiowej dojrzałości, który niestety oblał...


Rozpisałam się strasznie ale mam nadzieję, że nikogo nie zanudziła ta moja analiza. To po prostu takie moje luźne przemyślenia po seansie. Jak już wspominałam - zgadzać się ze mną absolutnie nie musicie ale jeśli będziecie chcieli mi pojechać zróbcie to kulturalnie :) I nie miejcie do mnie pretensji, że nie widziałam w Dominiku emo - pipki a kogoś komu współczułam w trakcie seansu ( chyba jestem dziwna bo czytałam wiele komentarzy i na ogół widzowie czuli do niego antypatię a ja mam odwrotnie ) a na końcowej scenie zrobiło mi się go niesamowicie żal. Tak samo jego rodziców, których potępiałam za obojętność i brak ciepła w stosunku do syna a którym kibicowałam w próbach naprawienia ich relacji.

To by było na tyle, kończę i pozdrawiam każdego kto odważy się ( i będzie miał chęć ) przeczytać tę epistołę :)

gennie85

Dla mnie Dominik był/stał się emo, albo przynajmniej wydawało mu się, że nim jest. Komasa nie bez kozery wybrał tą, a nie inną subkulturę, wystarczy poczytać troszkę i dowiedzieć się czym jest (a może czym właściwie było) emo. Jeżeli ktoś jest uprzedzony do takiej czy też innej subkultury, to już jego/jej problem. Poza tym, jak już napisałaś, to nie był film o emo tylko o emocjach i wzajemnych relacjach.

Pierwszej części twojej wypowiedzi nie zamierzam komentować, ponieważ po prostu się z tobą zgadzam. Skupmy się wiec na wybranych przez ciebie "mankamentach" i podyskutujmy.

1-2.Pamiętaj, że Sokalscy do samego końca nie przyjmowali do wiadomości faktu, że ich syn mógłby targnąć się na własne życie. Mieli też "za dużo własnych zajęć", żeby zająć się Dominikiem na poważnie. Nie wystarczy odciąć narkomana od używek, żeby mu pomóc. Koniec końców internet został odłączony, efekt jaki był każdy widział.
Psychiatrę/psychologa sforsowali ponieważ nie podobało im się to co mówił. Byli zbyt zarozumiali, żeby zawierzyć specjaliście, bo przecież sami doskonale wiedzieli czego ich syn tak naprawdę potrzebuje - lekarstw.
Sprawa z ochroniarzem... Nie wydaje mi się żeby Sokalscy się na to zgodzili - niezrównoważony psychicznie syn musi pozostawać pod ciągłą opieką, bo pozostawiony sam może sobie zrobić krzywdę - taka opinia była dla nich nie do przyjęcia. Przypomnij sobie jak Sokalska reaguje na propozycję pomocy wysuniętą przez żonę ministra - wybucha gniewem. Jest jej po prostu wstyd. Podobnie podczas sceny w szpitalu.
3.Wyobraź sobie sytuację w której twoje dziecko mówi, że się zabije. Nie przyjmuje żadnej propozycji pomocy, nie chce nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Nie pragnie niczego z wyjątkiem samotności. W takiej sytuacji pozostaje ci odesłać pociechę do psychiatryka, albo trzymać w domu, choćby pod kluczem i liczyć na jakieś światełko w tunelu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gdyby Sylwia korzystała np. z portalu czasoprzestrzennego na kształt czarnej dziury i podróżowała w czasie, wtedy mogłabyś napisać, że to jest nieprawdopodobne i ja także bym się pod tym podpisał ;) Tymczasem problem hikikomori naprawdę jest realny, nawet jeżeli wielu ludziom wydaje się on mało prawdopodobny. Pozdrawiam

Pablo_28

:) Santorscy chyba...

Podoba mi się to co napisałeś. Zgadzam się z Twoimi przemyśleniami ale mi bardziej chodziło o to, że ja bym tak zrobiła. Gdybym to ja była na miejscu rodziców Dominika od razu odłączyłabym internet i jakoś próbowała sforsować tą przepaść miedzy nami. Wiem, że ze scenariusza wyłaniał się taki obraz jego matki i ojca, że każde ich zachowanie było logiczne ( w rzeczywistości filmowej ) bo byli tacy, tacy i tacy. Ale w realu chyba niektórzy walczyliby o syna wszelkimi dostępnymi metodami ( łącznie z tym wyważaniem drzwi ) a nie zamiatali problemy pod dywan.
Co do Sylwii - nie rozpatrywałam jej przypadku jako hikikomori ale teraz, jak na to spojrzeć wydaje się logiczne :) Dzięki za sugestię.