Nie jestem Warszawiakiem, nie jestem synem ojca prawie ministra i szefowej matki w agencji reklamowej. To kiepski punkt wyjścia dla snucia obiektywnych opinii na temat 'Sali samobójców". Z drugiej strony, nie jestem także Tutsi ani Hutu, sierotą lub żebrakiem egzystującym na marginesie życia, a mimo to mogę powiedzieć, że "Italianiec" - film rosyjski o dziecku z sierocińca, "Shooting dogs" - historia o rzezi wśród afrykańskich plemion i chociażby "Crash" - film o losach kulturowo - etnicznej mieszanki ludzkiej w Ameryce, wzięły mnie, zaś "Sala samobójców" , nie bardzo.
Rozumiem inność głównego bohatera, zarówno tę mentalną, jak i fizyczną. Rozumiem jego upokorzenie związane ze szkolnym kolegą oraz rozczarowanie rodzicami, którzy nie poświęcali mu wiele uwagi, a jednak we wszystko to nie wierzę. Sztuczne, zdawkowe postaci, płytkie dialogi, nierzeczywista rzeczywistość: wymuskana, elegancka i pachnąca "Channel No. 5", nie przemówiły do mnie, nie wzięły mnie. Okazały się być dalej niż Afryka, Ameryka i cała Rosja. Najbardziej nieznośny, dla mnie samego, okazał się mój stosunek do głównego bohatera. Kiedy ten niechcący się zabił, przypomniały mi się słowa Seilora z "Dzikości serca" wypowiedziane po tym, jak diabeł wcielony Bobby Peru, ugodzony kulą z policyjnej broni , zamiast zabić przeciwnika też niechcący odstrzelił sobie łeb karabinem. Brzmiały one: "Głupi sk..wysyn."