Film nie był zły ... był tragiczny. Historia bogatego szczyla, który ma zdecydowanie za dużo dane i zdecydowanie za mało do roboty. Tradycyjnie nowobogaccy rodzice, którzy w pogoni za pieniędzmi olewają swojego potomka, jedyne o co się martwią to jego matura i ich własny wizerunek. Tradycyjnie szczyl, który nie wie, w którą stronę mu się drzwiczki otwierają i robi z tego wielką aferę. Tradycyjnie tajemnicza, nieco mroczna (raczej ciemna) "femme fatale", która prowadzi młodego chłopaka do zguby. Wszystko przewidywalne, aż do bólu, poczucie osamotnienia, szukanie zrozumienia u jakiejś dziwnej grupki ludzi, podyscane w nim poczucie wyjątkowości i elitaryzacji w stosunku do reszty ludzi itp. itd. Ten scenariusz wygląda na pisany na kolanie w ciągu pięciu minut i jest do przewidzenia pół godziny naprzód. Ja rozumiem, że zdobędzie on popularność wśród gimnazjalistów, którzy będą w stanie się zidentyfikować z głównym bohaterem i jego środowiskiem, ale to zdecydowanie za mało, żeby nazywać ten film arcydziełem polskiego kina, jak co po niektórym się wymsknęło. Dla dorosłego człowieka to jest nieciekawa opowiastka, o zagubionym chłopcu, który trafia do nieodpowiedniego środowiska. Jakby był biedniejszy, to zostałby kibolem. A tak w ciągu dziesięciu dni z całkiem normalnego chłopaka zrobiono przeżywającego Weltschmerz świra (co jest lekko naciągane, bo takie rzeczy trwają trochę dłużej, ale mniejsza o szczegóły). Pozostaje jeszcze wyżyć się nieco na rodzicach, którzy się zachowywali, jakby nie potrafili przełożyć gnojka przez kolano i skroić mu dupy. Jakby dostał szlaban na neta i wosjkowy dryl, szybko by mu przeszło. Aż szkoda, że jak nareszcie coś polskiego się przebija do szerszej publiki i podejmuje popularny i aktualny temat, to takie byle co. Pozostaje żywić nadzieję, że rodzime filmy zaczną być kierowane do nieco bardziej wymagającej publiki, a nie będą starały się naśladować Holywood.