Polskie kino żyje i ma się coraz lepiej. Przez ostatnie kilka lat przeszło przemianę, która zaowocowała
niesamowitą zwyżką formy rodzimych produkcji. I choć na ekranach naszych kin co roku pojawiają się jeszcze
głupiutkie komedie romantyczne, lub idiotyczne żenujące komedie, prezentujące poczucie humoru najniższego
rzędu, to coraz więcej jest też fantastycznych dramatów, filmów poważnych i ważnych, którymi możemy, a wręcz
powinniśmy się chwalić. Filmów, które w interesujący, profesjonalny sposób opisują życie, naszą
rzeczywistość, opowiadają historie, które warto i coraz częściej wręcz trzeba zobaczyć. Czasem są trochę
lepsze, czasem odrobinę gorsze, ale co najważniejsze prawie wszystkie są... jakieś. Problemu nie stanowią
już podstawy, to co od dawna powinno być standardem, czyli strona czysto techniczna produkcji - dźwięk,
montaż, zdjęcia. To co od dawna było bolączką polskiego kina, i na co wszyscy narzekali: dłużyzny, rozmyty
niejasny scenariusz to, że słychać wszystko dookoła, tylko nie rozmowy bohaterów. Teraz, gdy rodzime
produkcje stają się coraz lepsze, a oglądanie ich nie wiąże się z prawie pewnym rozczarowaniem, można
życzyć sobie by podobny skok jakościowy nastąpił jeszcze w obszarze promowania filmów. Bo nadal plakaty, a
co gorsza zwiastuny, prezentują potworny poziom, są okropne i zamiast zachęcać do obejrzenia danej
produkcji, przyciągać, ciekawić, wręcz odpychają.
Do "Sali samobójców" widziałem chyba ze trzy różne zwiastuny. Żaden z nich nie zachęcił mnie do obejrzenia
debiutu Jana Komasy. Były dziwne, zbyt chaotyczne, nie mówiące za wiele o samym filmie - co samo w sobie
nie jest złe - ale nie były intrygujące. Do odwiedzenia kina przekonały mnie dopiero pozytywne opinie osób,
które ten obraz widziały. Gdyby nie one, pewnie jeszcze długo bym go nie zobaczył, a teraz już po seansie
wiem, że wiele bym stracił. "Sala samobójców" to bowiem jeden z najciekawszych i najlepszych (obok
niedawnego "Czarnego Czwartku") polskich filmów, jakie ostatnio powstały. Mocny, zdecydowany i brutalnie
prawdziwy. Obraz poruszający, chwytający za gardło, niesamowicie gorzki i bardzo aktualny. Taki, który
koniecznie trzeba zobaczyć na dużym ekranie by wrażenia z niego były silniejsze. Historia opowiadana przez
reżysera rozwija się dość powoli, ale już pierwsze chwile są w niej niezmiernie ważne, konieczne do
zaakceptowania całości. Jeżeli przemówią do nas te pierwsze obrazy, ten genialny wstęp, dalsze wydarzenia
wciągną nas dogłębnie. "Sala samobójców" jest trzecim w tym roku (i drugim polskim) filmem, po którym nie
sposób się otrząsnąć, po którym aż brakuje słów. Gdy na ekranie zaczynają przewijać się napisy końcowe, nie
sposób ruszyć się z miejsca, zwyczajnie wyjść z sali kinowej do własnego życia. Bo ten fantastyczny,
poruszający obraz zostaje z nami na długo i pomimo upływu godzin, wciąż czujemy jego klimat.
"Sala samobójców" jest filmem niezwykle sprawnie zrealizowanym. Świetny montaż, perfekcyjne, ponure
zdjęcia i co ważne idealna muzyka, która choć nie zawsze jest miła dla ucha, idealnie pasuje do obrazu i
wzmacnia go niebywale. To film przemyślany od początku do samego końca, świetnie napisany i nakręcony
pewną ręką. Już pierwsze minuty zaskakują pomysłową realizacją i w błyskawiczny sposób przedstawiają
nam bohaterów tej opowieści. Wbijają w fotel, paraliżują, przykuwają do ekranu. Nie ma w tej produkcji
wolniejszych chwil, momentów gdy historia zaczynałaby dryfować w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie ma
niepotrzebnych scen, takich które nie wnosiłyby wiele do sprawy, których prawdziwe znaczenie byłoby znane
jedynie twórcom. Dzięki tak sprawnej realizacji bez najmniejszych trudności dajemy się wciągnąć w
opowiadaną przez twórców historię, w ten smutny, niepokojący świat. Debiut Komasy jest filmem, którego się
nie ogląda - jego się przeżywa. Właściwie jedyne do czego ewentualnie mogę się w nim przyczepić, co mnie w
nim najbardziej raziło, to sceny rozgrywające się w świecie wirtualnym. Z jednej strony mamy dość prostą
koncepcję, kanciaste postaci nawet nie próbujące wyglądać naturalnie, z drugiej sporo szybkich sekwencji,
urozmaicających ten sztuczny świat, które się trochę kłócą z jego wyglądem. Bo skoro zdecydowano się na
taką prostotę, to zupełnie nie potrzebnie ją dynamizowano. Poza tym tych wycieczek do sztucznej
rzeczywistości jest zbyt wiele i są one zbyt nijakie, mało interesujące, przez co odwracają naszą uwagę od tego
co dzieje się w normalnym świecie. A te wydarzenia są zdecydowanie ciekawsze, i po nich pełniej możemy
doświadczyć dramatu głównego bohatera, który zamyka się w czterech ścianach, by uciec od otaczających go
problemów.
Z pewnością nie oglądałoby się tak dobrze tego filmu gdyby nie występujący w nim aktorzy. Pierwsze skrzypce
gra oczywiście znany z "Wszystko co kocham" Jakub Gierszał, wcielający się w postać zagubionego w sobie
Dominika. Perfekcyjnie wczuł się w bohatera, idealnie przedstawił wszystkie emocje jakie nim targają. Bardzo
dobrze wypadła również Roma Gąsiorowska, czyli poznana przez Internet Sylvia, która pokazuje mu świat o
istnieniu którego nigdy nie wiedział i która wpłynie na jego postrzeganie rzeczywistości. Warto również
wspomnieć o pokazywanych na drugim planie, ale równie dobrze zagranych rodzicach Dominika - w tej roli
Agata Kulesza i Krzysztof Pieczyński. Wszyscy oni są jednak jedynie dodatkiem do głównego bohatera i to jego
oczami reżyser pokazuje nam jak życie coraz bardziej zaczyna przemieszczać się do sieci, a kontakt z drugim
człowiekiem, staje się utrudniony, zbyt daleki. Przedstawia świat ludzi samotnych, którzy korzystając z
serwisów teoretycznie mających na celu łączenie, coraz bardziej odgradzają ich od zwykłego, zewnętrznego
życia i innych ludzi. Główny bohater, osiemnastoletni Dominik to chłopak, który teoretycznie ma wszystko,
czego tylko dusza zapragnie. Chodzi do dobrej, prywatnej szkoły, ma zamożnych, wykształconych rodziców.
Jest jedynakiem, ale dobrze dogaduje się z kolegami ze szkolnej ławki, ma powodzenie wśród dziewczyn.
Wydawać by się więc mogło, że w tak pozytywnych warunkach nic złego się z nim nie może stać. Problemy
zaczną się jednak od studniówki. Niewinny pocałunek, późniejsze zdarzenie na treningu i natychmiastowa
reakcja znajomych, zachwieją równowagą chłopaka i spowodują, że zagubi się w sobie, a chwilowego
pocieszenia będzie szukać w sieci.
Warunki w jakich żyje, to teoretycznie idealne środowisko do dorastania, nie jest wcale dla niego takie dobre.
Ładny dom, prywatna szkoła to jedynie fasady, dobrze wyglądające na pierwszy rzut oka, a pod tym wszystkim
kryje się zabójcza pustka. Krótkowzrocznych rodziców interesują jedynie bieżące sprawy. Chcą przygasić
jedynie efekt, nie eliminując, nie rozwiązując przyczyn zachowania Dominika. Nic o nim tak naprawdę nie
wiedzą. Wiele w tym filmie niezwykle prostych ale bardzo wymownych scen, jak chociażby ta gdy psycholog
pyta się rodziców o to jakie książki, jaką muzykę lubi Dominik. Ci natomiast po długim namyśle są w stanie
powiedzieć jedynie, że jest bardzo skryty. Dla rodziców o wiele bardziej od tego co tak naprawdę czuje ich syn,
liczy się to, że nie napisze matury, oraz to co powiedzą, pomyślą o nim inni. Tak naprawdę nigdy nie byli
ciekawi jego życia. Zapewniali mu fantastyczne warunki materialne, zapominając o obecności, rozmowie,
akceptacji i zainteresowaniu jego życiem. Opamiętają się niestety dużo za późno. Dopiero gdy wydarzenia
wymkną się spod kontroli, zapragną porozmawiać z synem, zaczną szukać z nim na nowo kontaktu. Tylko jak
tu złapać wspólny język, skoro sami są tak naprawdę zagubieni, zabiegani w swoim życiu? Realizują się
zawodowo, robią karierę, spędzają mnóstwo czasu w pracy, by awansować, odnieść sukces. Bo tak chcą, bo
tak trzeba, bo tego wymaga sytuacja. Chcąc jak najlepiej dla swojego syna jednocześnie z każdym kolejnym
dniem, coraz bardziej się od niego oddalają. Jak rozpoczął się ten rozpad rodziny, kto jest za niego
odpowiedzialny, czy i jak można było mu zapobiec? Na te pytania musimy odpowiedzieć sobie sami. Świetny
film.
8+/10